GWIAZDA WARTA POZNANIA

03
06

Jutrzejszą gwiazdą Dni Gostynia będzie Ray Wilson. Władze miasta zapowiadają, że to ostatni wokalista legendarnej grupy Genesis, w opinii Classic Rock Magazine jeden z najlepszych głosów w Wielkiej Brytanii. Z tej oficjalnej prezentacji mającej zachęcić mieszkańców do udziału w imprezie można odnieść wrażenie, że do naszego niewielkiego miasta zawita zagraniczny artysta wprost z szerokiego świata. Tymczasem okazuje się, że bardziej „zagraniczni” byliby Kombi czy Beata Kozidrak. Bo mają dalej do Gostynia niż Ray Wilson, który tak naprawdę od lat mieszka w… Poznaniu. Wywiad z nim przeprowadziłam w kawiarni w centrum miasta. Czyli tuż nieopodal jego mieszkania. 

 

Jak długo mieszka Pan już w Poznaniu?

Dokładnie osiem lat i jeden miesiąc.

 

Kawał czasu. Ale jako to się stało, że światowej sławy gwiazda rocka osiedliła się w polskim mieście?

Wszystko przez Gosię. Gosia to moja dziewczyna, ma 27 lat i jest tancerką. Poznałem ją przy okazji grania koncertu charytatywnego w Poznaniu.

 

Czyli był Pan dla niej gwiazdą z wielkiego świata?

Nie, nie byłem. Gosia zupełnie mnie nie znała, bo nie była na tym koncercie. Dla niej byłem po prostu facetem z klubu. Przegadaliśmy wtedy kilka godzin. Gdy później dowiedziała się, że jestem rockmanem, nie zrobiło to na niej większego wrażenia. Po raz pierwszy usłyszała, jak śpiewam, dopiero dużo później, podczas mojego koncertu na zamku w Malborku. Słuchając, rozpłakała się.

 

Czy Gosia słucha rocka?

Generalnie tak, też lubi muzykę w tym klimacie, choć raczej nowsze rzeczy. A z kapel mojego pokolenia to na przykład The Eagles.

 

A czy jej osoba wpłynęła jakoś na Pana twórczość?

Wpłynęła i to nawet bardzo. Jej taniec zawsze był dla mnie inspiracją. Szczególnie spektakl „Nienasycenie”, który przyczynił się do powstania płyty o tym samym tytule – „Unfulfillment” – którą nagrałem ze Stiltskin. Generalnie często odwiedzałem Gosię podczas prób w Teatrze Tańca, gdzie pracowała, i oglądałem ją na scenie. To ona tańczy na teledysku do utworu „Not Long Till Springtime” (Niedaleko do wiosny) z mojej najnowszej solowej płyty pt. „Song for a friend” (Piosenka dla przyjaciela). Ja śpiewam, a ona tańczy. Tak się uzupełniamy.

 

Jak to jest być gwiazdą rocka i mieszkać w mało znanym polskim mieście? Czy nie brak Panu rodzinnego szkockiego Edynburga?

Nie, zupełnie mi go nie brakuje. W pewnym sensie Szkoci i Polacy są do siebie podobni, cenią podobne wartości. Są rodzinni, pracowici, wyznają chrześcijaństwo, choć w nieco innej formie. W sumie to już zanim przeprowadziłem się do Polski, wiedziałem, czego mogę się spodziewać, bo w Edynburgu mieszka 30 tys. Polaków.

 

I jak się tu Panu żyje w Poznaniu?

Dobrze, choć sporo czasu i tak spędzam w moim busie, podróżując po Europie. Gram nawet 140 koncertów rocznie. A sława? Ludzie mnie poznają, zagadują, chcą sobie zrobić zdjęcie, nawet jak wychodzę do sklepu za rogiem. Ale nie mam z tym problemu, bo będąc od wielu lat na scenie jestem już do takich sytuacji przyzwyczajony. Właściwie nie pamiętam już, jak to było inaczej, bo pierwszy sukces odniosłem dawno temu z kapelą Stilskin, kiedy trafiliśmy na szczyty list przebojów z kawałkiem „Inside”.

 

W powszechnym przekonaniu gwiazdy rocka prowadzą bardzo rozrywkowe życie według maksymy „Sex, drugs and rock`n`roll”. Jak się Pan odnajduje w jednak dość cichym Poznaniu?

 

Nie prowadzę imprezowego życia, raczej spokojne. Przynajmniej teraz, bo kiedyś faktycznie lubiłem alkohol i miałem wiele dziewczyn. Ale co do narkotyków to nigdy ich nie brałem. Chyba jako jedyny rockman na świecie (śmiech).

 

Co tak Pana zmieniło?

Wiek. Po trzydziestce człowiek zaczyna się wyciszać. Innym zajmuje to nieco dłużej i uspokajają się dopiero po czterdziestce. Bo jeśli tego nie zrobią, to pięćdziesiątki już nie dożyją (śmiech).

 

Mimo ośmiu lat pobytu w Poznaniu nie nauczył się Pan polskiego. Dlaczego?

To prawda, polski znam słabo. Jakoś nigdy nie miałem talentu do języków.  Wziąłem może z osiem lekcji, ale zrezygnowałem. My, Brytyjczycy, nie mamy za bardzo motywacji do nauki innych języków, bo wszyscy mówią do nas po angielsku. Jakoś tak już jest, że to dla ludzi drugi język zaraz po ojczystym, co w sumie wszystkim jest na rękę. No może wszystkim poza Francuzami (śmiech).

 

Jest Pan znany jako ostatni wokalista Genesis. Śpiewał Pan tam w latach 90-tych. Podobno rozstał się Pan z resztą grupy w niezbyt miłych okolicznościach. Pisało się, że nawet stracił Pan przez nich dom.

No straciłem… jeden. Z trzech (śmiech). Po zaprzestaniu śpiewania w Genesis zmieniła się trochę moja sytuacja finansowa, ale z tym domem to była bardziej skomplikowana sprawa. Miałem trudnego sąsiada i niepotrzebne kłopoty z renowacją elewacji, bo dom stał w starej części miasta z widokiem na zamek. A wracając do Genesis, to grupa po prostu zakończyła działalność.

 

Ale podobno potem był Pan przez nią przepraszany.

To nie do końca tak. Przeproszono mnie za to, w jaki sposób się ze mną rozstano. A było to tak, że z tą informacją zadzwonił do mnie manager, a nie ktoś z zespołu. Kilka lat temu spotkałem się z członkami Genesis, w tym z Philem Collinsem, czyli poprzednim wokalistą, podczas koncertu podsumowującego działalność grupy. Zjedliśmy kolację w hotelu, wszystko było w porządku. Nie ma o czym mówić. Teraz skupiam się na solowej karierze i innych projektach, a Genesis to już dla mnie historia.

 

Ale jednak kontynuuje Pan nawet tradycje Genesis, jeżdżąc po Europie z projektem nawiązującym do muzyki tego zespołu…

Tak, jestem twórcą projektu Genesis Classic, który powstał w 2010 roku i od tego czasu nieprzerwanie cieszy się zainteresowaniem publiczności. Jako ośmioosobowy zespół w międzynarodowym składzie prezentujemy najlepsze utwory z repertuaru Genesis, a także z solowej kariery jego poprzednich wokalistów: Phila Collinsa i Petera Gabriela. Można też usłyszeć moje kompozycje.

 

A jak się gra koncerty plenerowe w małych miejscowościach?

Na pewno inaczej niż na imprezach biletowanych, gdzie ludzie bardziej znają mój repertuar. Inaczej też niż w kameralnych klubach, gdzie występuję akustycznie.

 

Czy rock się dobrze przyjmuje na imprezach plenerowych?

Dobrze. Są właściwie dwa rodzaje muzyki, które sprawdzają się na takich imprezach – rock i disco-polo.

 

To może jakiś nowy projekt łączący te dwa gatunki?

Oj nie, już raczej wolałbym skończyć z muzyką (śmiech).

 

A na jaki utwór grany przez pana z Genesis Classic ludzie reagują najlepiej?

Chyba na „Another day in paradise”. Jest powszechnie znany, graniu w radiu.

 

A co usłyszymy w Gostyniu?

Właśnie takie „the best of”, czyli największe hity. Ludzie najlepiej reagują na muzykę, którą już znają. Będzie „Mama”, będzie „In the air tonight”, „I can`t dane”, ale też np. „Inside” autorstwa Stiltskin, które było moją trampoliną do światowej kariery.

 

Dziękuję za rozmowę.

A w ramach rozgrzewki przed koncertem zamieszczam największy hit grany przez Genesis Classic, który będzie można usłyszeć w Gostyniu już w najbliższą sobotę. 


Komentarze na stronie nie są moderowane na bieżąco.
Wypowiedzi reprezentują wyłącznie poglądy osób, które je zamieściły.
  • gostynianin

    jak dla mnie ten koncert to porażka gostyń to mała mieścina dobre disco polo typu boys piękni i młodzi sprawiły by zachwyt w mieszkańcach

  • Fan KOMBI

    Ale KOMBI ze Sławkiem Łosowskim (l-pl.facebook.com/KombiLosowski) czy combII Skawińskiego???