Przyznali się po sześćdziesięciu latach

02
08

W czasie ostatniego zjazdu absolwentów Zespołu Szkół Rolniczych w Grabonogu byli uczniowie przyznali się do kradzieży, którą popełnili…. sześćdziesiąt lat temu. Opowiedzieli też o tym, jak wywołali epidemię. Miała ona doprowadzić do zamknięcia szkoły, a skończyła się „jedynie” złamaniem ręki przez dyrektora. Nie brakowało też wątków romantycznych. Jedna z kobiet dowiedziała się, jakim wielkim uczuciem darzył ją kolega z klasy. Problem w tym, że wyznał jej miłość po czterdziestu latach.

Na czwarty zjazd Zespołu Szkół Rolniczych w Grabonogu przyjechało kilkuset absolwentów. Najwięcej ze starszych roczników. I to właśnie oni najchętniej wspominali, przyznając się do czynów, które swego czasu narobiły w szkole sporo zamieszania.

 

Zbrodnia doskonała

Jednym z najstarszych absolwentów był Jan Klecz. Kończył tzw. szkołę rolniczą dwuzimową w końcu lat pięćdziesiątych. W pierwszym roku jego nauki byli tutaj sami chłopcy. Rok potem dołączyły dziewczyny. I to ich obecność sprowokowała chłopaków do popełnienia czynu – hm… prawie kryminalnego. 76-letni pan Jan postanowił się wreszcie przyznać.

Ja się dziś tego okropnie wstydzę. Dziewczyny mieszkały w internacie z osobnym wejściem. Pewnej nocy otworzyliśmy drzwi wytrychem i weszliśmy do ich sypialni. Chodziliśmy na palcach od łóżka do łóżka i zabieraliśmy im elementy bielizny. Każdej z nich coś zginęło. Zostawiliśmy im na stoliku kartkę: „Bardzo nam przykro, nasze kochane, wasze rzeczy są w pokoju westchnień do odebrania”. Dom westchnień to była łazienka. Rano dziewczyny nie miały się w co ubrać. Ale była heca! Dyrektor był ostry, ale w końcu też zaczął się śmiać.

 Dziewczyny pozbawione tej feralnej nocy bielizny przypominają sobie to zdarzenie, choć o szczegółach po tylu latach trudno im mówić. Wreszcie dowiedziały się, kto to zrobił. Kazimiera Roguszka, z domu Wyzujak, pochodząca z Siedlca, mówi ze śmiechem.

Dopiero dziś dowiedziałam się, że stał za tym Janek.  

 

Dyrektor-uzdrowiciel

Absolwenci z 1975 roku wspominają słynną szkolną grypę. Opowiada Paweł Karolczak z Gostynia.

Umówiliśmy się i postanowiliśmy wywołać grypę tak dużą, żeby szkoła została zamknięta. Działaliśmy na dwa fronty – jeden to mieszkańcy internatu, a drugi – uczniowie z Gostynia. Jedliśmy surowe ziemniaki, żeby wywołać w organizmie gorączkę. W końcu lekarz w Gostyniu nie wytrzymał,  zadzwonił do dyrektora i powiedział: „Słuchaj, zrób coś z tą wiarą, bo tu nie można pracować”. A dyrektor odpowiedział: „Ja tych magików uzdrowię!”. Dyrektor często mówił na nas „magiki”. Po telefonie od lekarza pobiegł zaraz do internatu, a tam jedna z koleżanek właśnie idealnie posprzątała podłogę. Dyrektor otworzył drzwi, a że nie chciał nadepnąć na wypastowaną powierzchnię, skoczył na dywan i na tym dywanie podjechał pod łóżko. Potem jeszcze spadł ze schodów i nieszczęśliwie złamał rękę. A grypa się nam nie udała i szkoły nie zamknęli.

 

 Tragiczna (w skutkach) pomyłka inspektora

 Byli uczniowie z rozrzewnieniem wspominają internat i wojskową dyscyplinę w nim panującą. O godz. 6.00 była pobudka, potem gimnastyka na dworze. Jak ktoś coś zbroił, musiał za karę szlifować parkiet specjalnymi wiórkami. Co ciekawe, w szkole kiedyś można było palić papierosy. Legalnie. Józef Andrzejewski tak to wspomina:

Był tu luz i rygor jednocześnie. Rygor, bo dostawaliśmy kary za przewiny. Ale też luz, bo jak przyszliśmy do pierwszej klasy technikum, to wolno nam było palić papierosy. Oczywiście, jeśli się miało 18 lat. Ale to się szybko skończyło. A to dlatego, że pracownik kuratorium wizytujący akurat szkołę wszedł do budynku i pobłądził. Zamiast do sekretariatu trafił… wprost do palarni. I sprawa się wysypała. Odtąd był koniec z paleniem. Oficjalnym oczywiście.

 

Miłość miała pod górkę

Szkolne miłości nie zawsze były łatwe. Wie o tym dobrze Helena Grzymisławska  z Krobi, która tak wspomina szkołę.

Czasem stałam z moim przyszłym mężem na korytarzu. Bardzo to denerwowało jednego z profesorów, który go wyjątkowo nie lubił i mówił, że ja do tego chłopaka nie pasuję. Jak mnie tylko z nim zobaczył, zaraz mnie brał do odpowiedzi i stawiał dwóję. Mimo takich przeszkód nasza miłość przetrwała. Jesteśmy małżeństwem z długim już stażem, mamy dorosłe dzieci.

 Koleżanka pani Heleny, Teresa Nowak, o swoim szkolnym wielbicielu dowiedziała się dopiero po latach – i to przy okazji zjazdu.

Jeden z kolegów powiedział mi: „Terenia, ja po nocach nie śpię i myślę o tobie. Ja cię tak kochałem i… nadal cię kocham”. A wtedy spytałam go zdziwiona, dlaczego mi tego nie powiedział wówczas, tylko dopiero teraz, po 40 latach?!

Zapewne tylko niektóre szkolne tajemnice ujrzały światło dzienne podczas spotkania absolwentów w Grabonogu. Na ujawnienie kolejnych trzeba będzie poczekać. Następna okazja w 2026 roku, a więc już za dziesięć lat.

Komentarze na stronie nie są moderowane na bieżąco.
Wypowiedzi reprezentują wyłącznie poglądy osób, które je zamieściły.