Wiele osób bagatelizuje pedofilskie zachowania księdza Andrzeja Wiśniewskiego, proboszcza z Żytowiecka, uznając, że wszystko jest w porządku. A że tam kogoś pogłaskał, kogoś innego docisnął i pomacał, a jeszcze komuś innemu sączył zbereźne treści podczas spowiedzi? Przecież nic się nie stało. Ale czy na pewno? O to, co tak naprawdę czuje molestowane dziecko i jakie mogą być odległe skutki wykorzystania seksualnego dla życia człowieka, postanowiłam spytać specjalistę.
Długo szukałam doświadczonego psychoterapeuty, który nie bałby się odnieść do istoty problemu. Aż wreszcie znalazłam, i to całkiem niedaleko. Jest nim Janusz Bachmiński, psycholog kliniczny, certyfikowany psychoterapeuta i superwizor sekcji naukowej psychoterapii Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, prowadzący gabinety w Wonieściu koło Kościana oraz w Poznaniu.
Kiedy możemy mówić o seksualnym wykorzystaniu dzieci?
Wykorzystanie dziecka ma miejsce wtedy, kiedy to dziecko staje się obiektem zaspokojenia seksualnych potrzeb dorosłej osoby. Po prostu.
Czy szkodliwy dla dziecka jest tylko konkretny, fizyczny akt płciowy z osobą dorosłą?
To nie musi być stosunek seksualny. Czasami osoba, która wykorzystuje dziecko, może je na przykład podniecać, pokazywać mu zdjęcia pornograficzne lub filmy o takiej treści, opowiadać treści erotyczne. Może je też dotykać, obmacywać. Wszystkie te działania mają dziecko wprawić w zakłopotanie, podniecić, poruszyć. Wtedy dorosły czerpie z tego satysfakcję seksualną. Sprawcy pedofilii są często wręcz zainteresowani tym, by nie był to akt seksualny. W ten sposób radzą sobie oni ze swoim sumieniem. No bo jeśli nie było stosunku, to mogą przed sobą udawać, że nic się nie stało.
Ksiądz w Żytowiecku – według relacji świadków i samych ofiar – sadzał dzieci na kolana, obmacywał, lizał i drapał za uchem, kazał masować sobie palce i nogi między udami, ustawiał dzieci tak, by się o nie ocierać, wkładał ręce w majtki i ciągnął za penisa, wkładanie ręce za koszulę i głaskał. Jak by pan ocenił takie działania?
Oczywiście te czynności świadczą o intencjach osoby dorosłej. Tak zachowuje się ktoś, która chce wykorzystać seksualnie dziecko. Pewną wątpliwość co do interpretacji może budzić jedynie głaskanie. Nie każdy dotyk jest wykorzystaniem seksualnym. Z mojej praktyki wynika jednak, że dzieci same z siebie dokładnie wiedzą, kiedy głaskanie ma wydźwięk seksualny. Czują wtedy napięcie dorosłego. Jak opowiadają o tym po latach, to na przykład mówią o przyspieszonym oddechu sprawcy molestowania. Dzieci mogą nie rozumieć, co dokładnie się dzieje, ale czują, że jest to coś złego.
Co może czuć takie molestowane dziecko?
Jest ono zwykle zażenowane i zawstydzone. Czasem czuje także przyjemność, o którą może się potem – zupełnie niesłusznie – obwiniać. Łatwym łupem do wykorzystania są dzieci, które nie mają kontaktu z rodzicami lub gdy ten kontakt jest kiepski. Wtedy zainteresowanie ze strony dorosłego, choćby w takiej patologicznej formie, wydaje się dziecku atrakcyjne. Najpierw jest przyjacielski dotyk, a potem następuje przekroczenie granicy, poza którą już jest jednoznacznie wykorzystanie seksualne. Dziecko jest jednocześnie zawstydzone i ma poczucie, że to było coś przyjemnego. Znajduje się ono w kleszczach emocjonalnych, czuje dwie sprzeczne emocje i nie potrafi sobie z tym poradzić.
Słyszy się niekiedy sugestie, nawet ze strony osób duchownych, że to dziecko jest winne, bo prowokuje…
Absolutnie nie jest winne. Za molestowanie odpowiada wyłącznie dorosły. Natomiast sprawcy często używają takiego chwytu i usiłują przerzucić winę na dziecko. I jest to skuteczna taktyka z ich punktu widzenia. Bo takie podejście silnie paraliżuje dziecko i powstrzymuje je przed nagłośnieniem zaistniałej sytuacji i powiedzeniem komuś o tym wszystkim, czego dopuszczał się pedofil. No bo jeśli da ono sobie wmówić, że samo chciało, to jak może się skarżyć? Przecież wszystko jest w porządku.
Spotykam się z tym, że osoby molestowane już jako dorośli nie chcą mówić o swojej krzywdzie. Dlaczego tak się dzieje?
To się bierze z poczucia winy. Kiedy dziecko próbowało mówić, nie wierzono mu, albo nikt nie chciał słuchać. Nie miało wsparcia, więc uznało, że już tak widocznie musi być i pogodziło się z tym, co je spotykało. Takie tragedie mają często cichy przebieg.
Dodatkowo w przypadku księdza mamy do czynienia z osobą o wielkim autorytecie, szczególnie na wsi. Zapewne tym trudniej było dziecku mówić, a rodzice tym mniej chcieli słuchać…
Dorośli w ogóle są dla dziecka autorytetem. Rodzice, nauczyciele czy inni dojrzali ludzie często nie chcą słuchać skarg na osobę, która chłopca czy dziewczynkę molestuje. Boją się załamania struktury społecznej, na przykład rozpadu rodziny. Jeżeli dziecko opowie matce, że ojciec je wykorzystuje, to pojawia się problem między rodzicami. Co zaś do nauczycieli… Od czasu, gdy religia trafiła do szkół, ksiądz jest w pokoju nauczycielskim specjalistą od moralności. Stanięcie przeciwko tej sprawowanej przez niego niepisanej funkcji jest z pewnością trudne. Ponadto, im więcej świadków, tym gorzej dla sprawy. Zwykle jak zło zauważy jedna osoba, to pomoże. Ale jak jest widoczne jednocześnie dla stu, to nikt nie zareaguje. W psychologii to się nazywa rozproszenie odpowiedzialności.
Na wsi w sytuacji napiętnowania księdza też mógłby się załamać porządek społeczny, w którym osoba duchowna jest autorytetem moralnym. Gdyby uwierzono dziecku, trzeba by stawić czoło problemowi i wszystko przeorganizować. Rodzice czy nauczyciele mają więc silną tendencję do tego, by nie wierzyć takim niepokojącym sygnałom czy relacjom. W przypadku molestowania przez księdza to, co mówi dziecko, nie pasuje do powszechnie przyjętego porządku. A zgodnie z tym schematem ksiądz jest dobry, ważny, cenny, jest autorytetem i uosobieniem moralności. Więc łatwiej uznać, że na pewno dziecko coś wymyśla. W ten sposób dorośli bronią się przed zaburzeniem pewnej swojej struktury poznawczej, która pozwala im spokojnie żyć.
Czy ta struktura może być ważniejsza niż dobro dziecka?
Nie powinno tak być, ale często tak jest. Pamiętajmy, że dziecko zwykle mówi o wszystkim dość enigmatycznie, nie wprost, ale zawsze daje jakieś sygnały. Na przykład chłopiec mówi: „Mamusiu, ja nie chcę zostawać z wujkiem” i nie podaje przyczyny. Albo dziecko nie chce iść do szkoły w te dni, kiedy na przykład jest religia. Dziecko nie użyje słowa „penis”, bo ono nie mieści się w jego słowniku. Dziecko daje do zrozumienia między wierszami, więc jest to informacja, której można nie usłyszeć, jeżeli się słyszeć nie chce. A społeczeństwo na ogół nie chce.
Młodzi mężczyźni mówili mi, że nawet nie próbowali mówić w domu o swojej krzywdzie, bo w nim byli zapracowani rodzice prowadzący gospodarstwo i bardzo religijni dziadkowie, dla których ksiądz jest niemal Bogiem…
Dochodzimy do tematu podmiotowości dzieci. Ona jest obecna w naszej kulturze od niedawna. Dziecko na wsi kiedyś bywało traktowane jak kolejny obowiązek, po nakarmieniu zwierząt i innych pracach gospodarskich. Trzeba je było wychować, nakarmić, a nie jakoś specjalnie rozpieszczać czy zwracać na nie uwagę. Kiedyś przyjmowało się, że dzieci i ryby głosu nie mają. Miały być posłuszne, słuchać rodziców, dziadków, nauczyciela, księdza. Jednak taka postawa czyniła z nich łatwe ofiary. Gdy się uczy dzieci bezwzględnego posłuszeństwa wobec dorosłych, co jest dla tych dorosłych bardzo wygodne, to trudno potem oczekiwać, by dzieci stosowały wyjątki od tej zasady. Nie mówiło się, że niektórych nie trzeba słuchać, mimo że są dorośli, a dziecko ma prawo kopać, gryźć, krzyczeć i uciekać, kiedy ktoś je krzywdzi. Nawet jeżeli taka teoretyczna świadomość prawa do obrony istniała w głowie „grzecznego” dziecka, to nie miała ona przełożenia na codzienną praktykę życia.
Jakie skutki traumy związanej z molestowaniem mogą być odczuwalne w wieku dorosłym?
Bardzo różne. Łatwiejsze do terapii są skutki traumy z dzieciństwa, którą się dokładnie pamięta. Ale często są to wydarzenia niepamiętane, choć dalej pokutujące gdzieś w nieświadomości. Wtedy mogą przejawiać się one innymi, niezrozumiałymi objawami. A nie pamiętamy dlatego, że jako ludzie używamy mechanizmu radzenia sobie z trudnymi przeżyciami, który w psychologii zwany jest wyparciem. Jeżeli jakieś wspomnienie jest dla nas za trudne i grozi dezintegracją osobowości, to ulega ono zapomnieniu. Zostaje w pewien sposób usunięte ze świadomości. Jednak ten mechanizm ma wady. Bo treści usuwane ze świadomości nie znikają. Pozostają w nieświadomości i mimo że ich nie pamiętamy, a od czasu do czasu dochodzą do głosu jako jakieś dziwne, czasem niezrozumiałe dla nas emocje.
Zwykle emocjonalnie reagujemy na sytuacje związane w jakiś sposób z tą sytuacją, która została wyparta. Na przykład człowiek molestowany może mieć kłopoty z seksualnością, doświadcza jakiegoś dziwnego podenerwowania, boi się, ma zahamowania, ale nie wie, co jest tego wszystkiego przyczyną. Z niczym mu się te objawy nie wiążą. Traumatyczne przeżycie związane z wykorzystaniem przez pedofila może skutkować nie tylko problemami z własną seksualnością, ale na przykład popadaniem w uzależnienia: od alkoholu, narkotyków, hazardu. Do odległych skutków należą też depresje w wieku dorosłym.
Czy może pan podać jakiś przykład?
Zgłosiła się do mnie kiedyś trzydziestoparoletnia kobieta. Miała problem z tym, że bała się ciemności. Ponadto wielki niepokój budził w niej, czego zupełnie nie mogła zrozumieć, dźwięk przesuwanych w karniszach zasłon. Miała też kłopoty w związkach, bo była uległa wobec partnerów i godziła się na różne rzeczy, które tak naprawdę jej nie odpowiadały. Bardzo cierpiała z tego powodu. W pracy terapeutycznej szukaliśmy wspólnego klucza do wszystkich tych jej objawów. Dopiero w trakcie terapii przypomniała sobie, że była taka sytuacja, która jest wspólnym mianownikiem dla jej problemów, zresztą powtarzana wielokrotnie. Gdy miała 8-9 lat, w ich domu często bywał ksiądz, który był przyjacielem rodziców. Ona też go odwiedzała w jego mieszkaniu. Gdy tam przychodziła, ksiądz zasuwał zasłony. Ona słyszała ten dźwięk i dosłownie sztywniała. Ksiądz ją obmacywał. Żeby przetrwać, musiała się odciąć od swego ciała. Nie doszło do aktu seksualnego, ale to nie ma znaczenia. Była wykorzystana jako obiekt dla zaspokojenia jego potrzeb seksualnych. Kobieta ta wśród swoich dorosłych objawów miała także kłopot z czuciem własnego ciała, z relacjami intymnymi. W czasie seksu znów się odcinała, jak przed laty.
Jak wygląda terapia osoby wykorzystanej seksualnie?
Po pierwsze osoba taka musi sobie uświadomić, co się rzeczywiście wydarzyło i co zostało wyparte. Nazwanie tego jest ważne. Terapeuci mawiają, że jako ludzie kontrolujemy to, co świadome, a to, co nieświadome, kontroluje nas. W momencie, kiedy źródło naszych emocji staje się znane, przechodzimy na poziom świadomy, który jest pierwszym krokiem ku wyzdrowieniu. Drugi to przypomnienie sobie uczuć, które pojawiały się w momencie wykorzystania: obawy, przerażenia, obrzydzenia, wstydu, poczucia winy. Kobieta molestowana w dzieciństwie, a właściwie żyjąca w niej ciągle mała dziewczynka, zyskuje sojusznika w postaci terapeuty. A terapeuta stara się doprowadzić do tego, by ona sama – już jako dorosła – przestała się potępiać za to, co się wtedy stało, żeby została sojusznikiem tej małej, przerażonej dziewczynki, która wciąż żyje w jej głowie. W każdym z nas takie wewnętrzne dziecko istnieje. Czasem się je lubi, ale czasem odrzuca, albo wręcz patrzy na nie z obrzydzeniem. Trzeba więc stanąć po stronie tego skrzywdzonego dziecka, które jest w nas.
Wspomniana kobieta nosiła też w sobie poczucie winy. Było ono związane z tym, że wtedy nie protestowała. Takie poczucie winy towarzyszy wszystkim ofiarom przemocy, nie tylko seksualnej. Czują się one winne, że nie protestowały. A tak naprawdę one nie bardzo miały jak protestować. W przypadku dziewczynki molestowanej przez księdza oprawca był w dobrych relacjach z rodzicami, wszyscy byli zadowoleni, uśmiechnięci, panowała znakomita atmosfera. A tu nagle jakieś dziecko plątało się pod nogami z jakimiś fochami, nie wiadomo skąd wziętymi. Nie było szans, by wtedy znalazła sojusznika. Poczucie winy prowadzi ponadto do samopotępienia, czyli do złego myślenia o samym sobie. Dziewczynka miała świadomość, że bierze udział w czymś złym. Widziała, że jej najbliżsi księdza lubią i cenią, a jednocześnie działo się z jego udziałem coś, co dla niej było okropne. Wszystko odbywało się w milczeniu, on nie mówił nic, ona też milczała, sceny bez słowa. Nie uciekała, bo żeby uciekać, trzeba przyznać sobie prawo do obrony, trzeba mieć poczucie, że się może uciekać. A jeżeli ksiądz ją serdecznie zapraszał, to nie było powodu. Taka schizofreniczna sytuacja.
Ksiądz nie używał przemocy?
Używał, ale nie fizycznej. Sprawny sprawca nie musi sięgać po tego rodzaju przemoc. Pamiętam też inną sytuację wykorzystania ze swojej praktyki. Sprawcą był weterynarz, który jechał samochodem. Zatrzymał się, żeby porozmawiać z dziewczynką jadącą na rowerze. W trakcie tej rozmowy wsadził jej rękę do majtek i obmacywał, a rozmowa trwała dalej. Były więc dwa wątki, które się nie łączyły. Dziewczynka nie wiedziała, czy ma rozmawiać dalej, czy uciekać. Była sparaliżowana sytuacją, więc stała i coś mu tam odpowiadała.
A co się dalej robi w terapii, po uświadomieniu sobie przez klienta wykorzystania, dotarciu do uczuć, zaopiekowaniu się swoim wewnętrznym dzieckiem?
Trzeba przywrócić sprawiedliwość świata. Wszystkie ofiary mają poczucie, że póki sprawa nie zostanie uczciwie nazwana i oceniona, a sprawca ukarany, coś nie jest w porządku. Czują, że im stała się krzywda, a wszyscy wkoło się uśmiechają i nic się nie dzieje – jak żyć w takim świecie? Dla ofiar ważne jest, żeby sprawca został ukarany. Nie do końca chodzi o rodzaj kary i jej wielkość. Ale o to, żeby zło zostało nazwane złem i potępione. Wtedy świat osoby skrzywdzonej wraca do pionu, odzyskuje sens. Sytuacja z przeszłości zaczyna się jawić się jako przykład czegoś złego, a nie jako normalność, co kiedyś próbowano jej wmówić. Pozostaje wniosek: takie rzeczy dzieją się w świecie, ale świat taki nie jest, piętnuje to.
Czy molestowany chłopiec może robić w dorosłości to samo, co jemu uczyniono?
Teoretycznie tak. Bo tak działa mechanizm przemocy. Ofiara czuje olbrzymie upokorzenie. Czasem wyjściem z tego upokorzenia jest zostanie sprawcą. Na przykład kapo byli bardziej gorliwi od SS-manów. SS-mani nie mieli motywacji do aż tak wielkiego okrucieństwa. A kapo owszem, bo zadając cierpienie, mogli na chwilę wyjść z sytuacji swojego własnego upokorzenia. Mogli na moment zamienić role i popastwić się nad kimś innym. Dawało to pewną chwilową ulgę.
Sytuacje bywają jednak różne. Znam przypadek, kiedy matka – na szczęście – uwierzyła córce już po jej pierwszym sygnale o molestowaniu, bo w przeszłości sama była seksualnie wykorzystane i były uczulona na tego rodzaju objawy. Była też sytuacja, że matka przypomniała sobie o własnym molestowaniu, gdy jej córka miała 10 lat. Właśnie dlatego, że wiek dziecka był zbieżny z jej wiekiem, gdy doznała krzywdy.
Jedni pamiętają wykorzystanie, inni je wyparli. Czy psychika jest tak samo obciążona w jednym i w drugim przypadku?
W obu przypadkach występują problemy w dorosłym życiu. Czasem seks nie wychodzi, a jeśli osoba jest samotna, to przeżywa inne życiowe trudności. Ale nie cała osobowość takiego człowieka jest zaburzona, zaburzony jest pewien obszar i zwykle jest on odcięty od reszty. Ktoś może świetnie radzić sobie w pracy, ale przeżywać problemy w sytuacjach intymnych. Taka wyparta część psychiki jednak cały czas absorbuje energię. Choćby dlatego, że „trzeba” utrzymać tajemnicę. Ale występują też różne inne zniekształcenia w zachowaniu, jakieś dziwne reakcje na sytuacje, które nikogo innego nie poruszają.
Na przykład?
Ktoś czuje się zdenerwowany, kiedy w jego otoczeniu zaczyna się mówić o zjawisku pedofilii wśród księży. Ofiara, która ma podobne rzeczy wyparte, będzie się nieadekwatnie złościć na takie „durne” dyskusje, można odnieść wrażenie, że jest jakaś usztywniona. Często uważa ona, że nie ma o czym rozmawiać. Taki temat jej przeszkadza, a tak naprawdę chodzi o to, że rozmowa na ten konkretny temat grozi uwolnieniem wypartych wspomnień. Wspomnień, które są zagrażające i niosą ryzyko doświadczenia dezintegracji, rozpadu z trudem budowanego wyparcia.
Jakie jest znaczenie nazwania prawdy w wychodzeniu z traumy?
Świat człowieka skrzywdzonego jest światem złamanym. W takim świecie trudno żyć. Ale jeśli się nazwie czarne czarnym, a białe białym, powie się, że tu jest góra, a tu dół, to jest dobre a to złe, to wszystko znowu nabiera sensu. Wtedy dawne ofiary odzyskują energię i potrafię lepiej odnaleźć się w życiu i nim cieszyć.
Jednak każdy sprawca jest zainteresowany tym, żeby prawda nie wyszła na jaw. Musi więc „zadbać” o swoje interesy, żeby ofiara nie pisnęła słowa. Mówi więc na przykład: „I tak ci nikt nie uwierzy”. Dlatego ważne jest, żeby złamać tajemnicę. Bo tylko wtedy świat może wrócić do moralnej normy. Bardzo wartościowa jest postawa człowieka, który już jako dorosły opowiedział o swoich doświadczeniach w tekście „Byłem molestowany przez księdza”. Przerwał on w ten sposób realizację scenariusza narzuconego mu kiedyś przez duchownego, któremu zależało, by sprawa pozostała między nimi. Temu mężczyźnie w dzieciństwie nikt nie pomógł. Więc teraz on, kiedy jest już dorosły i nie boi się tak bardzo jak kiedyś, postanowił wszystko ujawnić, żeby inni mogli się uratować. To bardzo szlachetne. A zarazem zdrowe, bo jemu samemu pozwala przejąć kontrolę nad sytuacją i uporządkować w sobie trudną przeszłość. To pierwszy krok do poradzenia sobie z traumą.
Dziwne jest to, że ludzie na wsi nie chcą tej prawdy do siebie dopuścić. Ksiądz dalej odprawia msze, prawdopodobnie będzie osobiście dawał pierwszą komunię świętą. Dlaczego tak się dzieje?
Cała społeczność jest w tej samej sytuacji. Nie chce dopuścić podejrzeń, bo to grozi oskarżeniem o współuczestnictwo. Myślę, że upierają się przy niewinności księdza, ponieważ w przeciwnym przypadku musieliby przyznać, że przez ponad 30 lat tolerowali zło. Zapewne czują się współwinni sytuacji. Akceptując prawdę, trzeba byłoby przyznać, że udawali to, iż nic nie widzieli. Musieliby rozliczyć się z samymi sobą. Więc lepiej brnąć w tę fikcję. Jako psychologowie znamy takie mechanizmy, że wspomnę choćby o Jedwabnem. Jak się okazuje, że wcale nie jesteśmy tacy święci, to nagle zrywa się swoista cenzura, która się każe się zapierać i jest wojowniczo nastawiona w obronie tej nieprawdy. Myślę, że była to sytuacja powolnego przyzwyczajania się do zaistniałej sytuacji. Jeśli wrzuci się żabę do wrzątku, to ona wyskoczy. A jeśli włożymy ją do garnka z zimną wodą, a potem bardzo powoli będziemy ją podgrzewać, żaba się ugotuje. Ksiądz gotował powoli. Tu jakieś dziecko, tam kolejne i tak po troszku, krok po kroczku, aż uzbierało się 30 lat.
Co w tej sytuacji mogą zrobić ofiary, które doświadczyły seksualnej przemocy, żeby sobie pomóc i przywrócić wspomniany porządek świata?
Na pewno warto zacząć o tym temacie głośno mówić. Głośno i bez wstydu. Jak pod dywanem coś śmierdzi, to zwyczajnie czuć smród, choć jego źródła nie widać. Nie można wtedy udawać, że tego przykrego zapachu ni ma. Nazwanie prawdy po imieniu prostuje świat. Daje możliwość oceny, potępienia, zadośćuczynienia, zainicjowania zabiegów, które by przywróciły moralny ład. Ofiary mogłyby zrobić to, co pani rozmówca, czyli powiedzieć głośno o tym, co je spotkało, choćby składając zeznania przed organami ścigania. Taka odwaga da im olbrzymie korzyści. Jeśli ktoś się na nią zdobędzie, wyłączy go to z grona współuczestników. Ofiara może powiedzieć wtedy tak: „Owszem, byłem tam, ale to nie ja jestem winny. Ja się od tego odcinam, nie chcę tego, nie akceptuję, nie tuszuję”. Z zewnątrz wygląda to tak, że ksiądz wpuścił całą społeczność w pułapkę, w której ludzie masowo tkwią i nie widzą wyjścia. Powiedzenie głośno prawdy otwiera drogę do przejęcia poczucia kontroli. W ten sposób przywrócą sobie godność. A te osoby, które były najciężej dotknięte i do dzisiaj doświadczają wyraźnych skutków traumy, zawsze mogą dodatkowo poddać się psychoterapii, która jest dużo lepszą drogą radzenia sobie z problemami niż leki uspokajające czy alkohol. Może się zdarzyć, że także niektórzy świadkowie będą potrzebować pomocy psychologicznej w udźwignięciu tego, że przez lata przymykali oczy na krzywdę innych ludzi.
Wypowiedzi reprezentują wyłącznie poglądy osób, które je zamieściły.