Ludzie z parafii Żytowiecko, do których zwracałam się z prośbą, by mi opowiedzieli o molestowaniu chłopców i mężczyzn przez księdza Andrzeja Wiśniewskiego, na początku mówili mi: „Nikt tu pani niczego nie powie”. Nie było to prawdą, choć wtedy część osób się wahała. Ale ostatecznie wielu zdecydowało się wyjawić swoje bolesne wspomnienia. Zastrzegali jednak: „Moje nazwisko jest tylko do pani wiadomości”. Uszanowałam to. Ale wciąż czekałam na pierwsze osoby, które zdecydują się z imienia i nazwiska opowiedzieć o molestowaniu przez księdza. I zaczęły przychodzić maile.
Oto relacja mężczyzny, który pierwszy zdecydował się pod nazwiskiem opowiedzieć o wykorzystaniu seksualnym przez księdza Andrzeja Wiśniewskiego. To Jerzy Zakrzewski, urodzony i wychowany w Żytowiecku. Dziś ma 44 lata, żonę i dwoje dzieci, jest biznesmenem, mieszka w Poznaniu. Jako pierwszy zdecydował się nazwać rzeczy po imieniu.
Co sprawiło, że zdecydował się Pan na tę rozmowę?
Dojrzałem do niej. Najpierw dotarły do mnie plotki bezpośrednio z Żytowiecka. Mówiono, że ksiądz proboszcz Andrzej Wiśniewski miał być rzekomo aresztowany, bo znaleziono u niego w komputerze treści pedofilskie. Szukałem potwierdzenia tej informacji w internecie, ale nie znalazłem. Potem przeczytałem pani artykuł „Tajemnice pewnej parafii”, w którym były zawarte relacje osób molestowanych przez księdza Andrzeja Wiśniewskiego z Żytowiecka. Wtedy wróciły do mnie różne negatywne wspomnienia z przeszłości. Nigdy dotychczas nie rozmawiałem z nikim szczegółowo o tym, co się wtedy wydarzyło. To nie znaczy, że dotąd kłamałem, ale opowiadałem historie o księdzu, jakby patrząc nieco z boku. Mówiłem, że widziałem, że coś gdzieś się działo, ale nigdy o tym, że to dotyczyło właśnie mnie.
Jakie uczucia pojawiły się w Panu po przeczytaniu tekstu?
Pierwszy z pani artykułów potraktowałem jeszcze trochę jak taką sensacyjną ciekawostkę. Pomyślałem, że plotki o księdzu z Żytowiecka zawsze były i to zapewne jest ich kontynuacja. Ale drugi artykuł pt. „Szkoła tuszowała pedofilię?” na stronie Regiopis.pl już poruszył mnie do głębi. Uświadomiłem sobie, że ksiądz robił rzeczy straszne. O niektórych z nich wiem, bo sam byłem ich świadkiem. A nawet ofiarą. Pomyślałem, że może warto to z siebie w końcu wyrzucić.
Co się Panu przypomniało?
Mieszkałem w Żytowiecku do 18 roku życia. Trzydzieści lat temu ludzie nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji, z tego, że dzieje się aż takie zło. A już na pewno dzieci nie były niczego świadome. Nikt w tamtych czasach nie mówił o homoseksualizmie, o pedofili, nie było dostępu do internetu. Miałem wtedy około 12 lat. Na katechezę chodziliśmy do salki przy kościele. Pewnego razu ksiądz kazał chłopcom zostać po religii i posprzątać pomieszczenia gospodarcze przy probostwie. Musieliśmy wynosić jakieś rzeczy z jego obórki. Było tam ciasne przejście, a ksiądz stał w drzwiach. Nie można było wyjść, nie ocierając się o niego. Gdy któryś chłopiec próbował przejść, to proboszcz dociskał go do futryny swoim całym ciałem. Obmacywał nas kolejno. Dosłownie rzucał się na nas, wtulając się w każdego od tyłu. Czułem, że coś jest nie tak, było to bardzo nienaturalne zachowanie. Jego penis był sztywny, we wzwodzie. To było przerażające doświadczenie.
Ksiądz zdaje się tak w ogóle lubił przytulać…
Nieustannie obejmował nas na lekcjach religii. Chodził po salce i wkładał chłopcom ręce za koszule, dotykając pleców lub piersi, drapał, macał nas. Robił to natarczywie. Pewnego razu któryś z chłopców krzyknął „Pedał!”. On się wtedy wściekł, wyrzucił nas wszystkich i nie mieliśmy religii przez kilka tygodni. Powiedział w kościele, że młodzież jest chamska i on oczekuje przeprosin. Nikt go nie przeprosił, a lekcje religii jakoś wróciły z czasem. Ale po tym zdarzeniu na chwilę się uspokoił.
Jakie jest Pana najgorsze doświadczenie z księdzem?
Wróciłem akurat do szkoły po dwutygodniowej nieobecności z powodu ospy. Ksiądz kazał mi zostać w salce po lekcji religii, bo chciał ze mną porozmawiać. Gdy wszyscy wyszli, posadził mnie na kolana. Zaczął mi wkładać ręce w majtki. Macał mnie tam, po członku, próbował wzbudzić reakcję. Ściskał za jądra i się pytał, czy tutaj też miałem plamki od choroby. Ciągnął, dotykał, głaskał. Dopytywał przy tym, czy już wyzdrowiałem i jak się czuje mój „puluś”. Udawał troskę, byłem sparaliżowany. Pamiętam do dziś każdy szczegół: jak ksiądz siedział przy biurku, jak się przesunął…
Wszystko pamiętam, choć próbowałem zapomnieć. Przez długi czas opowiadałem o tej sytuacji, jak gdybym widział ją przez okno. Że nie ja tam byłem na jego kolanach, tylko widziałem wszystko gdzieś spoza. To we mnie głęboko siedziało. Zresztą inni koledzy też opowiadali, że widzieli kogoś w sytuacji z księdzem, ale nikt nie mówił o sobie. Myślę, że oni mogli mieć podobne doświadczenia. Przecież im też kazał zostawać po lekcjach.
Co czuje dziecko w takiej sytuacji?
To było dziwne uczucie. Nie byłem do końca świadomy, co się właściwie dzieje. Trwało to wszystko jakieś kilkanaście minut. Dziecko ma mieszane uczucia. W pewien sposób czuje się nawet wyróżnione. Ksiądz na wsi jest osobą najważniejszą, więc jeśli ktoś taki cię wybiera i się tobą interesuje, to czujesz się kimś ważnym, docenionym. To pochlebia. Ale jednocześnie czułem wtedy, że dzieje się coś złego. Wśród kolegów to, że się ksiądz do kogoś dobierał, było powodem do wstydu. Oznaczało, że jest się kimś słabszym.
W tamtej chwili pragnąłem tylko uciec. Nie myślałem, żeby cokolwiek z tym robić. To jednak był ksiądz. Żeby się zbuntować, musiałbym mieć wtedy świadomość, co to wszystko oznaczało, że to było molestowanie seksualne. A i tak nie wiadomo, czy będąc ofiarą, nie zostałbym za to potępiony. Jakby jakieś dziecko się przyznało, to by było zniszczone przez rówieśników. A i rodzice mogliby uznać, że widocznie samo prowokowało.
Czy powiedział pan o wszystkim mamie?
O sytuacji sam na sam to nie. Chyba mówiłem coś o sprzątaniu. Ksiądz wielokrotnie zapraszał mnie na probostwo. Mówił, że poczytamy książki, będziemy rozmawiać. Jednak mama mi zabroniła. Powiedziała: „W żadnym wypadku nie pójdziesz do księdza, nie ma mowy. A gdyby ksiądz nalegał, powiedz, że przyjdziesz ze mną.” A ja chciałem iść, bo nie rozumiałem wtedy, o co chodzi. W końcu na wsi, gdzie nie mieliśmy żadnych rozrywek poza graniem w piłkę, była to duża atrakcja. Myślałem, że jeśli ksiądz zaprasza, to może jestem kimś fajnym, wyróżnionym.
Mama wiedziała?
Moja mama, która była nauczycielką, wychowywała mnie samotnie. To wtedy nie było łatwe, zwłaszcza na wsi. Mama mówi teraz: „Ale co ja mogłam w tamtych czasach w sprawie księdza zrobić? Nikt o tym nie mówił, ja też coś słyszałam, jakieś plotki do mnie dotarły, ale byłam sama”. Dziękuję jej, że mnie ochroniła przed czymś najgorszym.
Czy dorośli wiedzieli o działaniach księdza?
Przy mnie o tym nie rozmawiano. Myślę jednak, że dorośli wiedzieli. Coś tam się słyszało, że gdy ksiądz jest z ludźmi, to czasem kogoś szczypnie. Dorośli musieli wiedzieć, że proboszcz ma jakieś skłonności związane z pedofilią i homoseksualizmem. Podejrzewali, że ma jakieś zboczenie. Nie wiem, czy kazali dzieciom się pilnować. Na wsi jednak był to temat tabu.
Dlaczego był to temat tabu?
Wtedy do końca tego nie rozumiałem. Mogę się tylko domyślać, że nie było tak dużej więzi sąsiedzkiej, aby o tym otwarcie rozmawiać, a osoby, które mogły być poszkodowane, nie przyznawały się do niczego. Przecież nikt oficjalnie nie powiedział o swoich doświadczeniach do dnia dzisiejszego. Gdy zacząłem chodzić do liceum, zmieniłem środowisko i nawet w weekendy bywałem najczęściej poza domem. Chyba nieświadomie uciekałem od Żytowiecka i całej tej sytuacji. Mama bardzo mi pomogła, zachęcając do podjęcia studiów w Poznaniu.
Jakie cechy tego społeczeństwa powodowały, że ksiądz mógł robić to, co robił?
Jego poprzednik miał mocną pozycję, był zimny i ostry. Ludzie się go bali. Gdy przyszedł kolejny – ksiądz Wiśniewski – też mógł trząść wsią, bo przecież wiedział najwięcej o wszystkich. Ludzie się obawiali, że jeśli by coś zrobili, a ksiądz by się dowiedział, to powie o tym w kościele, zemści się. Słyszałem, że ludzie pisali na niego skargi do kurii, ale bez reakcji. Podobno listy wracały i ksiądz wiedział nawet, kto je pisał. Może więc uznali, że proboszcz ma tak silną pozycję, że jest tak bezkarny, a oni nic nie zrobią.
Ksiądz przyjaźnił się z najbogatszymi rolnikami. Jeśli miał ich za sobą, to był pewny, że reszta mu się nie postawi. Miał też powiązania z innymi osobami ważnymi w okolicy. Jeśli było święto na wsi – na przykład dożynki – to w pierwszym rzędzie siedzieli dyrektor szkoły, sołtys, dyrektor PGR-u i ksiądz. To była jedna grupa. Do kogo w takim razie poszkodowani przez księdza mieli iść po pomoc? Kto z ważnych pomoże, jeżeli wszyscy się z księdzem spotykali?
Można więc mówić o współwinie całej miejscowej elity, która przymykała oko na zachowania księdza?
Jeśli ludzie znajdują się w jednym gronie, to się nawzajem popierają. Dlaczego mieliby psuć to, co jest? Skoro nie było bata na księdza, to parafianie machnęli ręką i uznali: „Widocznie tak musi być”. Ludziom do głowy nie przychodziło, że mogliby się księdza pozbyć. Dawniej to byłaby sytuacja nie do pomyślenia. Mogło też być tak, że początkowo ksiądz nieco bardziej się pilnował.
Czy odczuwa Pan ciężar tamtych doświadczeń?
W jakiś sposób potrafiłem o nich zapomnieć. Takie przynajmniej odnosiłem wrażenie. Gdy wyprowadziłem się z Żytowiecka, odsunąłem to od siebie. Zdobyłem wykształcenie, założyłem rodzinę, pracuję, żyję czymś zupełnie innym. Jednak po przeczytaniu pani artykułów wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą. Uświadomiłem sobie, że opisane sytuacje przydarzyły się także mnie. Ciężko to przeżyłem, aż się rozpłakałem. Wtedy powiedziałem żonie o wszystkim, co we mnie siedziało. Po raz pierwszy. Przedtem starałem się uciec, zapomnieć. A jednak zdarzały się sytuacje, będące odległym echem tamtej traumy z księdzem. Nie chcę mówić zbyt dużo o osobistych sprawach, jednak tamte zdarzenia nie pozostały bez wpływu na moje późniejsze życie emocjonalne. Czuję, że powiedzenie prawdy i wyrzucenie tego z siebie jest dobre nie tylko dla innych ofiar, ale także dla mnie. Cieszę się, że do tego dojrzałem.
Czy publiczne mówienie o tak ciężkich doświadczeniach jest trudne?
Tak. To dla mnie niezwykle krępujące. Przez całe życie czułem się poniżony tymi sytuacjami z dzieciństwa, kiedy byłem molestowany przez księdza. Nie jest łatwo mówić o swoich porażkach, a dzieci tak to odbierają. Może obawiają się, że będą posądzone o to, że kontakt z księdzem sprawiał im przyjemność? Może o to, że będą wyśmiane przez kolegów? Jako dzieci nie powiedzieliśmy rodzicom, bo nie wiedzieliśmy nawet do końca, że coś złego się stało. A potem, jak już dorośliśmy, to jak tu było o księdzu gadać? Ktoś powie: „Klepnął cię w tyłek, a ty tu pewnie wymyślasz…” Taki był klimat. Wiedziano, że z księdzem jest coś nie tak, ale nikt nie mówił publicznie, że dochodziło do tak poważnych sytuacji, jak ze mną. A może każda z ofiar bała się, że jest tym jedynym chłopcem, którego coś takiego spotkało?
Kilka dni po przeczytaniu pani artykułu miałem sen. Jestem w kościele w Żytowiecku. Stoję przy drzwiach, a ksiądz w głównej nawie. Idę do tego księdza środkiem kościoła, bo chcę wyrwać mu mikrofon z ręki. Nogi nie chcą mnie nieść, a ja walczę, żeby poszły. Ksiądz mówi: „Nie wierzcie w jakieś plotki, w złe rzeczy o mnie, każdy jest dobrym człowiekiem”. Poucza ludzi, moralizuje. W pewnym momencie staję przez nim, zabieram mikrofon i mówię: „Przestań gadać te bzdury. Ludzie, przestańcie go słuchać, to nie jest prawda!” W tym momencie się obudziłem.
Od napisania maila do umówienia się na spotkanie potrzebował pan kilku dni, żeby sobie sprawę przemyśleć, porozmawiać z rodziną…
Moja żona powiedziała, żebym zrobił tak, jak czuję. Syn, który jest dorosły, nie ma nic przeciwko, a córka-nastolatka prosiła: „Tato, musisz to zrobić”. Moja mama uznała, że jeśli mam taką potrzebę i chcę mówić, to mam się odważyć. Poczułem, że chcę o wszystkim głośno powiedzieć. Wiem, że minęło 30 lat. Wiem, że rzeczy, które mi się przydarzyły, spotykały też innych ludzi. Moi rówieśnicy wiedzą, bo sami też to przeżyli. Osoby, które obecnie mają około 20 lat, zapewne też miały podobne doświadczenia i może jest im nawet jeszcze trudniej się przełamać, bo dla nich te sprawy są ciągle względnie świeże. Chcę jednak, żeby wiedziały, że już w naszych czasach to się działo. Że nie są same.
Co by Pan powiedział innym poszkodowanym?
Powiedziałbym, że jeśli ja publicznie mówię o wszystkim, to oni też nie mają się czego wstydzić. Powinni sprawę nagłośnić, iść na policję, zgłosić całą sytuację. Bo problem może dotknąć kolejne osoby, na przykład dzieci, z którymi ksiądz ciągle ma kontakt. Ja sobie z moimi doświadczeniami jakoś poradziłem. Ale przecież są ludzie sami, którzy nie mają wsparcia rodziny. Oni mogą tylko uciec w samotność i ciągle czuć swoje upokorzenie. Chyba najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby spotkali się wszyscy we wsi razem, pod przewodnictwem sołtysa lub innej osoby i żeby ktoś głośno powiedział: „Słuchajcie, tak dalej być nie może. Zróbmy coś wspólnie z tym. Pozbądźmy się problemu”. Myślę, że gdyby tak się stało, to ta wieś, ta parafia mogłaby zacząć żyć inaczej, lepiej.
Co Pan teraz czuje?
Od dwóch tygodni czuję ulgę, bo porozmawiałem z rodziną. Trochę się zastanawiam, jakie będą następstwa tego mojego wyznania. Cieszyłbym się, gdyby inni ludzie też się otworzyli. Ja musiałem do tego dojrzeć. Kilka lat temu może bym powiedział: „Ja sobie wyjechałem, a wy róbcie, co chcecie”. Ale teraz myślę, że jeśli mogę zrobić coś dobrego, ujawniając się, to dlaczego miałbym tego nie robić? Jednak rzecz dotyczy środowiska, z którego pochodzę. Potrafię sobie wyobrazić, w jaki sposób ten ksiądz może krzywdzić kolejne dzieci. Jego działania budzą we mnie wstręt. Ale też złość i chęć, żeby to się skończyło. Po to się do pani zgłosiłem. Wierzę, że zgłoszą się i inni.
KOMENTARZ
Z opowieści świadków – już teraz nie tylko anonimowych – wynika, że wina księdza jest olbrzymia. A jego czyny jednoznacznie obrzydliwe – osoby, które dopuściły się pedofilii, są pogardzane i tępione w więzieniach nawet przez najgorszych przestępców. Ale niektórzy wolą udawać, że nic się nie stało. Póki co Andrzej Wiśniewski jak gdyby nigdy nic odprawia msze święte w otoczeniu ministrantów, a na kazaniach mówi ludziom, jak mają żyć. Przygotowuje też dzieci do pierwszej komunii.
Jak zakończy się ta sprawa, zależy w dużym stopniu od mieszkańców. Niedługo do akcji wkroczy prokuratura. Nie stało się tak jeszcze tylko dlatego, że gostyńska policja została odsunięta od sprawy, ponieważ wielu jej funkcjonariuszy pochodzi z Żytowiecka. Choć wyznania Jerzego Zakrzewskiego są poruszające, to dotyczą czynów już przedawnionych, a prokuratura będzie potrzebować zeznań osób młodszych. Jeśli ich nie znajdzie, to wszystko może zakończyć się tak jak w przypadku arcybiskupa Juliusza Paetza, który dostępuje zaszczytów kościelnych mimo ciążących na nim zarzutów o molestowanie kleryków. Tam sprawa została wyciszona. Świadkom – w tamtym przypadku klerykom – zabrakło konsekwencji w działaniu.
Czy podobnie będzie w Żytowiecku? Czy parafianie dla „świętego” spokoju przełkną krzywdę swoich dzieci? Czy będą udawać, że chwytanie za penisa i inne nadużycia to normalna sprawa? Czy wyślą swoje dzieci do komunii do księdza mającego podawać Najświętszy Sakrament tymi samymi rękami, którymi chwytał mojego rozmówcę za „pulusia”, kiedy ten był jeszcze małym chłopcem? O tym wszystkim przekonamy się już 22 maja, kiedy w parafii Żytowiecko przypada uroczystość pierwszej komunii świętej.
Wypowiedzi reprezentują wyłącznie poglądy osób, które je zamieściły.