Kiedy rodzice wysyłają swoje dzieci do szkoły, chcą być pewni, że są tam bezpieczne. I na ogół tak jest. Ale niestety nie zawsze. W ekstremalnych przypadkach okazuje się, że największym zagrożeniem dla dzieci mogą być… sami nauczyciele. Tak najprawdopodobniej było w Zespole Szkół Podstawowej i Gimnazjum w Żytowiecku w powiecie gostyńskim, gdzie tamtejszy ksiądz proboszcz mógł przez wiele lat dopuszczać się czynów pedofilskich podczas lekcji religii. Wszystko wskazuje na to, że mogło do tego dochodzić przy niemej akceptacji innych nauczycieli. Rodzice twierdzą wręcz, że dyrektor placówki latami tuszował całą sprawę.
Zły dotyk na religii
Po poprzednim tekście w Regiopisie pt. „Tajemnice pewnej parafii” zgłosili się do mnie rodzice oburzeni zacytowanymi w tekście słowami dyrektora szkoły. Mariusz Kędzierski zapewniał mnie, że – owszem – słyszał jakieś pogłoski o pedofilskich zachowaniach księdza, ale nic konkretnego. A nikt z rodziców jednak tej sprawy mu nie zgłaszał, więc on się jej nie tykał.
„Zbulwersowała mnie wypowiedź Dyrektora Szkoły w Żytowiecku. Osobiście dotknęła mnie ta sytuacja i wraz z inną matką zgłaszałam to dyrektorowi, a w rozmowie z panią wyparł się” (pisownia oryginalna) – napisała do mnie matka dziecka obecnie już kilkunastoletniego.
Rodzice opowiadają, że ksiądz proboszcz uczył ich dzieci w drugiej klasie szkoły podstawowej. Opisują sytuację sprzed kilku lat. Oto relacja jednej z kobiet:
To było zawsze, to było od lat. Ale zawsze było zamiatane pod dywan. Nie mam pojęcia, dlaczego tak się działo. Mój synek w drugiej klasie początkowo chętnie chodził do szkoły. Ale w niektóre dni nie chciał iść. Było to wtedy, kiedy w planie była religia. Zostawiłam to. Ale wszystko nasilało się coraz bardziej, ta niechęć do szkoły. Zaczęłam go pytać. Opowiadał, że na religii ksiądz wołał go do siebie, sadzał na kolanach i bawił się jego zamkiem od spodni dżinsowych, a dzieci się z niego śmiały. Ksiądz gryzł też dzieci po uszach, przebierał w swoją sutannę i kazał tańczyć. Robił to nie tylko mojemu synowi, ale i innym chłopcom.
Inną matkę też przeraziła relacja jej synka:
Ta cała sprawa to jest naprawdę wielka tragedia. Bardzo się z tego cieszę, że wreszcie coś wyszło na jaw. Jak mój syn w drugiej klasie chodził na religię, skarżył mi się, że ciągle musi siadać księdzu na kolanach, ciągle też musi palce mu ciągnąć, że ksiądz trzyma go za ucho. Ksiądz miał kilku takich wybranych chłopców.
W poprzednim tekście Regiopisu „Tajemnice pewnej parafii” przytaczam relacje byłych uczniów, którzy mówili, że ksiądz na lekcjach religii – między innymi w zerówce – sadzał chłopców na kolana i prosił, by masowali mu palce, a także nogi w okolicach krocza. Wsadzał też ręce pod koszulki bezradnym chłopcom i głaskał ich po gołym ciele. A wszystko to przy całej klasie i śmiechu kolegów. Dzieci po czymś takim zawstydzone uciekały szybko z lekcji i nie chciały z nikim rozmawiać. Już po poprzedniej publikacji otrzymałam informacje o tym, że ksiądz szedł jeszcze dalej i kazał chłopcom… siebie lizać po uchu. Ktoś inny dodaje, że proboszcz uwielbiał też „szmeranie” go po głowie przez chłopców. Kolejni świadkowie mówią, że kazał także siebie drapać po plecach. Jest też doniesienie, że małe dzieci macał po gołych brzuszkach i pleckach. Byli uczniowie są przekonani, że nauczyciele o wszystkim wiedzieli, ale nic z tym nie zrobili.
Zamiatanie pod dywan
Oburzone matki postanowiły powiedzieć o całej sprawie dyrektorowi szkoły.
Jedna z nich relacjonuje to tak:
Dyrektor odpowiedział mi: „Co roku jest ta sama sytuacja. Co roku matki przychodzą, ale co ja mam z tym zrobić?”. Mówił, że to my – matki dzieci – musiałybyśmy zgłosić wszystko na piśmie. Ale jeżeli to zrobimy, sprawa pójdzie dalej, zrobią się problemy, przyjedzie policja i będą męczyć nasze dzieci. Sugerował nam, żebyśmy odpuściły.
Druga matka wspomina:
Dyrektor dał do zrozumienia, że taka sytuacja trwa latami, że nic złego się nie dzieje. Powiedział, że on się nie chce tym brudzić. Mówił, że jeżeli coś napiszę, będzie gazeta, będzie telewizja… Miałam sama stawać przeciwko wszystkim? Zaproponowałam, że może zainstalujemy ukrytą kamerę. Dyrektor powiedział, że to niezgodne z prawem. Nic nie mogłam zrobić, więc w końcu odpuściłam.
Patologiczna sytuacja mogła trwać więc dalej aż do przejścia księdza na nauczycielską emeryturę. Zapewne dyrektor miał świadomość, że nawet wówczas proboszcz będzie dalej miał kontakt z dziećmi, przygotowując je do pierwszej komunii w swoim kościele. Tym już jednak pedagog głowy sobie najwyraźniej nie zawracał. Wygląda na to, że zamiótł sprawę pod dywan, a w rozmowie ze mną winę za to, że proboszcz ma dalej kontakt z dziećmi, spędził na… parafian.
Wymowne milczenie
Relacje matek stoją w wielkiej rozbieżności z tym, co powiedział mi wcześniej dyrektor. Mówił, że owszem, krążyły jakieś pogłoski, ale opowiadano je raczej w formie dowcipu. Dyrektor zapewnił, że jest katolikiem i plotki na temat księdza traktował z dużą ostrożnością. A rzekomo nawet zachęcał osoby, które mówiły coś po kątach: „Zróbcie coś z tym”. Kiedy upewniałam się po raz kolejny, czy nie było skarg ze strony rodziców, dyrektor odpowiedział zdecydowanie, że nie. Dodał jeszcze, że ma świadomość, iż ukrywałby fakty, mówiąc inaczej.
Po rozmowach z cytowanymi matkami zwróciłam się jeszcze raz do dyrektora. Najpierw obiecał przesłać swoje oficjalne stanowisko w tej sprawie. Gdy odpowiedzi nie otrzymałam, wysłałam na adres szkoły pytanie e-mailem, czy były skargi ze strony rodziców na niewłaściwe zachowanie związane z molestowaniem seksualnym chłopców w szkole w Żytowiecku przez księdza Andrzeja Wiśniewskiego? Dyrektor nie odebrał telefonu ode mnie, a jedynie przez sekretarkę zdołałam ustalić, że nie ma nic do dodania odnośnie całej sprawy.
Artykuł 304, paragraf drugi
Jak powinien się zachować dyrektor szkoły, do którego rodzice przychodzą ze skargą na księdza-nauczyciela mającego dopuszczać się molestowania dzieci?
To jest rzecz niewyobrażalna, żeby do takiej sytuacji dopuścić – odpowiada dyrektor leszczyńskiej delegatury Kuratorium Oświaty w Poznaniu Leszek Szczepaniak. – Nadzór pedagogiczny, jaki sprawuje dyrektor, jest czuwaniem na bieżąco nad tym, żeby do czegoś takiego nie doszło.
Jak informuje dyrektor Szczepaniak z kuratorium, jeśli rodzice zgłaszają podobny problem ustnie, powinna być sporządzona notatka służbowa z takiego spotkania. Kodeks postępowania administracyjnego nakłada na dyrektora obowiązek przyjęcia skargi do protokołu.
W rozmowie ze mną dyrektor szkoły w Żytowiecku Mariusz Kędzierski powiedział, że żaden dokument związany z rzekomym molestowaniem przez księdza nie znajduje się w archiwum. Wynika z tego, że oficjalnej notatki więc nie sporządził, choć powinien.
Dyrektor Szczepaniak jest jednocześnie zastępcą rzecznika dyscyplinarnego dla nauczycieli i nad niejedną trudną sprawą pracował. Kiedy jednak przytaczam mu zachowania księdza opisywane przez rodziców – takie jak sadzanie na kolanach, bawienie się rozporkiem, lizanie i gryzienie po uchu, kazanie dotykać się w okolicy krocza – przedstawiciel kuratorium jest zszokowany:
To coś przerażającego. To są rzeczy niedopuszczalne, absolutnie niedozwolone. Przepis mówi, że jeżeli czyny niedozwolone dotyczą dzieci, trzeba działać natychmiast i jak najszybciej osobę podejrzewaną o takie zachowania odsunąć od pracy z uczniami. Trzeba też powiadomić organy ścigania.
O to, do czego zobowiązany jest przez prawo dyrektor szkoły, do którego dotarły informacje o możliwym molestowaniu dzieci przez osobę uczącą w szkole, zapytałam też przedstawicieli organów ścigania. Bogdan Zygmunt – szef gostyńskiej prokuratury – odpowiedział, że w takim przypadku ma zastosowanie art. 304, paragraf 2 kodeksu postępowania karnego: Instytucje państwowe i samorządowe, które w związku ze swą działalnością dowiedziały się o możliwości popełnienia przestępstwa ściganego z urzędu, są obowiązane niezwłocznie zawiadomić o tym prokuratora lub policję oraz przedsięwziąć niezbędne czynności do czasu przybycia organu powołanego do ścigania przestępstw lub do czasu wydania przez ten organ stosownego zarządzenia, aby nie dopuścić do zatarcia śladów i dowodów przestępstwa.
Tymczasem w szkole w Żytowiecku nie zrobiono nic. Nikt niczego nie zgłaszał odpowiednim organom, a proboszcz dalej uczył dzieci w szkole, choć z relacji świadków wyłania się wniosek, że cytowane przeze mnie matki mogły nie być pierwszymi, które przyszły z tą sprawą do dyrektora. W ten sposób formalnie molestowania nie było, a cała sprawa została zamieciona pod dywan. A dobro dzieci? Najwyraźniej okazało się mniej ważne od dobra księdza i dyrektora.
Wypowiedzi reprezentują wyłącznie poglądy osób, które je zamieściły.