O pedofilskich skłonnościach proboszcza wiedzieli praktycznie wszyscy, choć nie wszyscy chcieli o tym głośno mówić. Na moje pytania jedni reagowali zażenowaniem, inni oburzeniem, jeszcze inni nerwowo uśmiechali się pod nosem. To jedna z tych spraw, koło których trudno przejść obojętnie, choć jak dotąd nikt nie miał odwagi jej publicznie poruszać. Być może czas spojrzeć prawdzie w oczy i nazwać rzeczy po imieniu.
Molestowanie seksualne jest kwestią niezwykle delikatną. Ale kiedy chodzi o osobę duchowną – staje się już ekstremalnie trudnym tematem dziennikarskim. Tym niemniej postanowiłam się go podjąć, choć nie wszyscy parafianie sobie tego życzyli. Część wolałaby zachować sprawy po staremu i udawać, że dopóki nikt oficjalnej skargi nie złożył, to sprawa nie istnieje. Najsmutniejsze jest w tym wszystkim to, że cała sprawa trwa już ponad trzydzieści lat. Trzydzieści lat! Ilu chłopców mogło zostać w tym czasie skrzywdzonych? Kilku, dziesiątki, a może setki? Wszystko zależy od tego, jak definiować krzywdę, bo część parafian zdaje się bagatelizować sprawę. Czy molestowanie to tylko stosunek seksualny? A wkładanie ręki w majtki jeszcze nie? A chwytanie za penisa? A klepanie po tyłku? A kazanie dotykać się w kroku? A gryzienie w ucho?
Immunitet na molestowanie
„Bohater” tego tekstu jest proboszczem w średniej wielkości, popegeerowskiej wsi w powiecie gostyńskim. Ponieważ większość moich rozmówców chciała pozostać anonimowa, nie mogę zdradzić nazwy. Dość powiedzieć, że zaczyna się ona na literę znajdującą się w definitywnie drugiej połowie alfabetu. Aby pojąć, dlaczego ten przerażający stan mógł trwać dziesiątki lat, trzeba zrozumieć specyfikę tradycyjnej wiejskiej religijności. W mniejszych miejscowościach ludzie czasem mylą jeszcze Boga z księdzem.
„Nie chcę w to wierzyć, co oni o nim mówią. Jestem z domu nauczony, że księdza należy szanować.” To jedna z tych wypowiedzi mieszkańców, która dobitnie wyjaśnia sedno sprawy. Ludzie na wsi generalnie są prostolinijni, stanowczy i przywiązani do tradycyjnych wartości. Gdyby ktoś dobierał się im do majtek – a tym bardziej ich dzieciom – pewnie nie obyłoby się bez rękoczynów, które raz na zawsze postawiłyby sprawę jasno. Ale na osobę w sutannie nikt ręki nie podniesie, bo „księdza należy szanować”. Jeden z rozmówców przyznał, że był molestowany już jako dorosły człowiek, kiedy – z racji wieku – umiał się obronić. Księdza odepchnął, ale kiedy chciał mu się odwinąć, ręka zawisła mu w powietrzu.
A oto jego relacja:
Chcę, żeby to wszystko wypłynęło w końcu na wierzch. Ale boję się, żeby mnie ludzie błotem nie obrzucali. Nie chcę być czarną owcą w stadzie, w smole mnie utopią i w pierzu wytarzają. Ale dobrze, powiem… Ksiądz często zapraszał mnie na probostwo. Mówił, że sobie wypijemy. Nie chodziłem, bo wiedziałem, czego się mogę spodziewać. Kiedyś musiałem jednak pójść po zaświadczenie. Przyjął najpierw dwie panie, choć przyszły dopiero po mnie. Na koniec znalazł czas dla mnie. Usiadłem na krzesełku, a on usiadł mi na kolanach. Zaczął mnie pociągać za włosy. Włożył rękę tam… Schwyciłem mu ręce i tak wykręciłem, że zaczął wrzeszczeć z bólu. Szedłem do drzwi trzymając go i ciągnąc za sobą. Klamkę udało mi otworzyć naciskając tyłkiem. Uciekłem.
Innym razem poszedłem do niego do spowiedzi. Przytrzymał mnie bardzo długo, aż ludzie zaczęli dziwnie patrzeć, a ja zrobiłem się czerwony. Pytał, czy nie mam innych zainteresowań seksualnych, czy uprawiam samogwałt. Z początku nie wiedziałem, o czym on mówi. Grzechy wyznałem, a on dalej swoje. Pytał się, czy narożnika od poduszki nie przygryzam? A co robię z konikiem?
Gdy kiedyś pojechałem po niego na kolędę, to nim wsiadł do samochodu, już miałem rękę na kolanie. A nim dojechaliśmy na miejsce – ta ręka była w kroku.
Innym razem szedłem z wieńcami do kościoła jako ostatni, to cały czas klepał mnie po tyłku. Kiedyś, jak chodził po kolędzie, odprowadzałem go wieczorem do sąsiada. Ta droga trwała wieczność. Zaczął się do mnie tak dobierać, że nim doszliśmy na miejsce, spodnie mi spadły, bo zdążył mi odpiąć zamek. Sąsiad jest świadkiem. I ten sąsiad powiedział o sprawie ze spodniami przy mojej mamie. „A co wy gadacie?!” – oburzyła się na nas, a nie na księdza.
Proboszcz wielokrotnie chwytał mnie za przyrodzenie, niby przypadkiem. Jak raz specjalnie przeciskał się przez drzwi, żeby mnie złapać, to tak go popchnąłem, aż mu sutanna pękła na krzyżu. Kiedyś nie wytrzymałem i postanowiłem załatwić sprawę po męsku. Jednak nim to zrobiłem, ręka mi zastygła, bo przebiegło mi przez głowę „Jezu, co ja robię?! Przecież to ksiądz!”. Proszę pani, tak zostaliśmy wychowani. Księdza mieliśmy szanować.
Opowiadał mi kolega, że poszedł kiedyś dać na zapowiedzi. Został sam z księdzem. Ksiądz zapytał go, czy jest przygotowany. Powiedział, że tak, bo był gotowy do ślubu. Ksiądz uzupełnił pytanie: „Na wszystko?” Po czym rzucił się na niego i przewrócił go na biurko.
Szkoła molestowania
Mając tak potulnych parafian, ksiądz mógł czuć się bezkarny. A pole do popisu miał duże – a to ministranci, a to dzieci komunijne, a to uczniowie w szkole. Jak usłyszałam od moich rozmówców, ksiądz lubił chłopców z kręconymi włoskami. Sadzał ich sobie na kolana, także przy pełnej klasie. Czasem prosił też o drobne przysługi, jak choćby masowanie wewnętrznej strony ud w okolicach krocza. Podobno także podgryzał czasem w uszko. Takie pozornie niewinna zabawy. Ale dzieci wiedziały, że coś jest nie tak. Powstał nawet taki „dowcip” – kiedy dzieci przebierały się na lekcje wuefu, ktoś krzyczał „Ksiądz idzie!” i wtedy chłopcy nagle przykrywali się, kto czym tylko mógł.
Nauczyciele oficjalnie nie widzieli problemu. Nikt – jak powiedział mi dyrektor – tej sprawy mu nie zgłaszał, więc on się jej nie tykał. Pogłoski o pedofilskich zachowaniach księdza oczywiście słyszał. I chyba nie były mu obojętne, bo dyrektor szkoły przyznał mi, że poczuł ulgę, kiedy proboszcz odszedł na nauczycielską emeryturę – ulgę także z TEGO powodu. Tego, o którym wszyscy wiedzą, ale którego oficjalnie nie ma.
A jednak z relacji wielu świadków wynika, że ksiądz na lekcjach religii pozwalał sobie na bardzo dużo. Jak wspominają byli uczniowie, jeszcze kilka lat temu – choć teoretycznie uczył tylko maluchy – nad wyraz chętnie brał zastępstwa w starszych klasach, gdzie dzieci mają już powyżej dziesięciu lat.
Wybierał takich mniejszych chłopców, brał na kolana, za uchem lizał. Potem po lekcji ten wybrany szybko uciekał, potwornie się wstydził. Mówiliśmy nauczycielom, ale nic z tym nie zrobili.
Inny wspomina:
W guście księdza był mój kolega, blondyn. Ksiądz brał go na kolana, dotykał po rączkach, po piersiach, po brzuszku – pod koszulką, na gołe ciało. Wszyscy się śmiali.
Gdy pytam, jak reagował ten kolega, słyszę: „A co by pani zrobiła, jakby pani miała 10 lat?”
Inny z nastolatków wyznał, że ksiądz miał z nim religię jeszcze w zerówce. I tam znów podobny schemat, ale inny scenariusz: ksiądz się skarży maluchom, że jest chory, bolą go ręce i nogi. Pyta więc, które dziecko będzie tak miłe, że go pomasuje?
Nieświadome niczego dzieci oczywiście chciały mu pomóc. Ksiądz prosił więc o masowanie mu bolących palców, a także nóg… w okolicach krocza.
„On był lubieżny, a my po prostu wtedy nie wiedzieliśmy, o co chodzi….” – mówi obecny 18-latek.
Porno na plebanii
O tym, jak ksiądz traktował ministrantów, opowiadali mi ludzie w bardzo różnym wieku. Niektórzy służyli do mszy już w początkach jego proboszczowania. Jeden z nich mówi tak:
Ksiądz miał zwyczaj wybierać sobie w zakrystii jednego chłopca. Raz kiwnął palcem na jednego, raz na drugiego. Ksiądz siadał w otwartym konfesjonale, sadzał sobie chłopca na kolana i przyciskał go w różnych miejscach. Szeptał mu coś do ucha i śmiał się. Taki „wybrany” ministrant musiał to wszystko znosić. Ale po mszy świętej pierwszy wybiegał z zakrystii wprost do domu, nie czekając na nikogo. A na drugi dzień nie chciał z kolegami o niczym rozmawiać.
Jak relacjonuje były ministrant, takie „chuci” nachodziły księdza zwłaszcza przed pierwszą niedzielną mszą. Co sprytniejsi zapisywali się więc na godz. 11.00, żeby zmniejszyć ryzyko. Ale także po mszy działo się bardzo źle.
To były czasy kaset wideo. Ksiądz pozywał nam filmy porno, czekając na naszą naturalną męską reakcję. Na plebanii miał też dmuchane lalki i inne akcesoria erotyczne.
Inny ministrant – obecnie już ponad trzydziestoletni – wspominał, jak ksiądz lizał jego kolegę za uchem i wkładał mu ręce w majtki. Kolejny młody człowiek w wieku obecnie około dwudziestu lat relacjonuje:
Tylko raz służyłem do mszy. Ustawialiśmy się w szpaler, po trzech z każdej strony. Musieliśmy być na tyle blisko, żeby ksiądz miał trudności z przejściem, bo chciał się o nas poocierać. Po mszy ksiądz mi zarzucił, że niby to nie umiałem dzwonić dzwonkami. Pokazywał mi jak to się robi, obmacując mnie przy tym. Rzuciłem komżę i wyszedłem. Powiedziałem ojcu, że więcej nie pójdę. Nie mówiłem, dlaczego. Bo w domu rodzice, dziadkowie, gospodarstwo…. A tam ksiądz jest święty. Ksiądz jest Bogiem. Dzieci zwykle nie mówiły dorosłym, bo bały się, że będzie wojna w domu. A rodzice jak się nawet dowiedzieli, to wyciszali sprawę, bojąc się, że będą dziecko w szkole prześladować, nazywając „kolegą pedała”.
Moralny abstynent
Spytacie mnie zapewne, dlaczego nie poszłam z pytaniami bezpośrednio do księdza? Otóż poszłam. Ksiądz w czasie spotkania kilkakrotnie straszył mnie policją. Kwestionował również moje prawo do rozmów z parafianami. Wezwał też na pomoc sołtysa, który jednocześnie jest radnym gminnym.
„Pani mi przeszkadza na wiosce!” – ruszył na mnie rozeźlony sołtys. I zapewnił jednocześnie: „Mnie ksiądz proboszcz nie przeszkadza”.
Sam proboszcz pytany przeze mnie zaprzeczył, jakoby molestował chłopców lub mężczyzn. Przyznał się jedynie do wykorzystywania dzieci… do masowania mu palców. Winy kategorycznie się wyparł: „Żadnego molestowania nie było, nawet po pijanemu, bo ja alkoholu nie piję”. Sprawę podsumowuje krótko: „Nikomu żadnej krzywdy nie zrobiłem, a tym bardziej moralnej”.
Komu wierzyć – księdzu czy parafianom – czytelnicy muszą sami ocenić…
KOMENTARZ:
Choć już opowieści przytoczone w powyższym tekście są świadectwem głębokiej patologii, nie są wszystkim, do czego udało mi się dotrzeć. Rozmawiałam także z osobą, która odważyła się opowiedzieć o stosunkach seksualnych, do jakich jako młodzieniec miał być przez księdza zmuszany. Niestety, sprawa działa się w na tyle odległych czasach, że karalność opowiedzianych czynów już się przedawniła. Zobowiązałam się nie ujawniać na razie szczegółów, aby nie wskazywać na mojego informatora, który bardzo chciał pozostać anonimowy. W sumie trudno mu się dziwić – strach przed powiedzeniem trudnej prawdy może paraliżować nawet najodważniejszych. Tym niemniej ten obecnie już dorosły mężczyzna – zanim się wycofał z publikowania swojej opowieści – dał mi czytelną wskazówkę. On po prostu nie chce być jedynym, który opowie szokującą prawdę. Jeśli znajdą się także inni gotowi ją ujawnić, obiecał, że on także zdobędzie się na odwagę.
To wszystko jest ważne, nawet jeśli działo się już dawno temu. Ksiądz dalej ma kontakt z dziećmi, z którymi spotyka się, przygotowując je do komunii. Ma także ministrantów. Nie wiadomo, co tam się dzieje. Byłoby rzeczą straszną, gdyby niepotrzebny wstyd i strach powstrzymał kogoś przed ujawnieniem prawdy, umożliwiając tym samym kontynuowanie opisanego procederu i krzywdzenie kolejnych dzieci.
Warto też wiedzieć, że pedofilia prawnie przedawnia się dopiero po dwudziestu latach. Dodatkowo w konkretnych przypadkach Watykan może cofnąć przedawnienie nawet po tym czasie, a papież Franciszek twardo stoi po stronie molestowanych dzieci, a nie po stronie ich krzywdzicieli w sutannach. Czasy się zmieniły.
Być może ten tekst przeleje czarę goryczy i parafianie odważą się powiedzieć rzeczy do końca. A ci, którzy wyjawią swoje historie, będą widziani we właściwym świetle – jako osoby, które prawdę cenią ponad tzw. święty spokój. Bo ten spokój wcale święty nie jest. Wręcz przeciwnie, uległość wobec zła jest grzechem, nawet jeśli to zło jest przebrane w sutannę. Warto pamiętać, że Chrystus nadstawiał drugi policzek, a nie drugi pośladek. A kiedy było trzeba – siłą przepędził przekupniów ze świątyni. Może już czas?
PS. Domyślam się, jakie zarzuty spadną na mnie, jako na pierwszą osobę, która odważyła się napisać o tej bulwersującej sprawie. Wiem też, że jeden z moich rozmówców zgłosił się już kiedyś ze swoją historią do lokalnej gazety, ale ta nie odważyła się podjąć tematu. Chcę więc postawić sprawę jasno – to nie jest atak na Kościół. To jest atak na pedofilię. Jeśli ktoś nie rozumie różnicy i woli kryć sprawcę, staje się jego wspólnikiem. A mieszkańcom parafii pragnę zadedykować słowa Kazika Staszewskiego, który – tak jak i oni w większości – jest szczerym, prostolinijnym facetem: „Widzę to co widzę i w ogóle się nie wstydzę, niech się wstydzi ten co robi – nie ten co widzi”.
Osoby, które zdecydują się opowiedzieć coś więcej, proszę o kontakt na adres:
Wypowiedzi reprezentują wyłącznie poglądy osób, które je zamieściły.