…wygrał Pan wybory samorządowe i został burmistrzem Gostynia na kolejne cztery lata. Mieszkańcy uwierzyli, że poprowadzi Pan gminę do dobrobytu. I rzeczywiście. Już wkrótce po wyborach przystąpił Pan do realizacji swojego hasła wyborczego, które brzmiało „Jeszcze więcej dla mieszkańców”. Ale zaczął Pan od… siebie.
Załatwił Pan sobie podwyżkę przy akceptacji radnych, ale także przy pomocy własnego politycznego sprytu. A umiejętności manipulacyjne ma Pan spore, o czym już kiedyś pisałam. Nie czekał Pan do pierwszej normalnej sesji. Wykorzystał Pan sesję nadzwyczajną. Do tego, by cichaczem zdobyć ponad tysiąc złotych podwyżki. Chyba rozumiem, dlaczego się Panu aż tak śpieszyło. Procedury sesji nadzwyczajnej wyjątkowo nadają się do samorządowego cwaniactwa. Otóż programu obrad nie przygotowuje wtedy przewodniczący rady, tylko wnioskujący. W tym przypadku wnioskującym o sesję nadzwyczajną był… Pan we własnej osobie. Czyli de facto sam zaproponował Pan sobie podwyżkę, nie musząc uzgadniać tego nawet z przewodniczącym rady.
Termin normalnej sesji musi być ogłoszony co najmniej tydzień wcześniej. Projekty uchwał są wtedy wpisywane do porządku obrad oraz dyskutowane przez radnych, a także podaje się je do publicznej wiadomości. A w przypadku sesji nadzwyczajnej? Nic z tych rzeczy! Nie trzeba nawet ogłaszać projektów uchwał w internecie. Nie dyskutują nad nim na komisjach radni, którzy w innym przypadku musieliby zająć jakieś stanowisko. O niczym też nie wiedzą media. Jest więc gwarancja, że nie będą zadawać kłopotliwych pytań.
Wykorzystał Pan sesję nadzwyczajną perfekcyjnie. Można by Panu pogratulować. Gdyby nie to, że ten Pana perfekcjonizm nic mieszkańcom nie daje. On im zabiera (z budżetu), a daje Panu. Okrągły tysiąc złotych. Miesięcznie. Przez 4 lata.
Gratuluję panu podwładnej, pani sekretarz Renaty Ignasiak. Na sesji walczyła o Pana jak lwica. To ona zapowiedziała w Pana imieniu, choć był Pan obecny na sesji, że do końca kadencji nie będzie się Pan ubiegał o kolejne podwyżki.
Powiedzmy otwarcie, że żadna wielka łaska to to nie jest. Ma Pan tak wyśrubowane składniki pensji, że do ustawowej stawki maksymalnej brakuje Panu jedynie… 240 zł. Czy to nie cyniczne deklarować, że wspaniałomyślnie nie będzie się sięgało po więcej, kiedy więcej praktycznie i tak już nie można wziąć? Bo przecież te 240 zł przy 11.300 zł to już żadne pieniądze.
Odpowiadając na pytanie o powód takiego wzrostu wynagrodzenia, pani sekretarz tłumaczyła rozbrajająco, że już dawno burmistrz podwyżki nie dostał. Ostatni raz było to aż dwa lata temu w 2012 r. I „jedynie” o 1.400 zł, czyli o pensję niejednego gostynianina.
Pani sekretarz tłumaczyła, że ta kasa się Panu należy, bo nie zatrudnia Pan drugiego zastępcy, choć ustawa na to pozwala. Sytuacja taka nie jest niczym nowym, bo trwa od 4 lat. Szkoda, że nie przypomniał Pan sobie o braku drugiego zastępcy wcześniej, choćby ze dwa miesiące temu. Wtedy mieszkańcy mieliby jasny obraz Pana i Pańskich skrywanych dotąd ambicji finansowych.
A może to wynik zadziwiająco dobrego wyniku wyborczego? W końcu mógł Pan uznać, że skoro prawie 80% ludzi zagłosowało na Pana, to powinni Panu za to dopłacić? Tak to właśnie wygląda. I w tym świetle początek tego listu zyskuje drugie dno, Drogi Panie Burmistrzu.
PS. Czytelników zapraszam do wzięcia udziału w sondzie po prawej stronie. Pana – Panie Burmistrzu – nie zapraszam, bo odpowiedź udzielił Pan już w swoim działaniu.
Wypowiedzi reprezentują wyłącznie poglądy osób, które je zamieściły.