Tak w niedalekiej przyszłości może być nazywany powiat gostyński, a przynajmniej jego południowa część. Do tej pory teren ten jest znany z doskonałego rolnictwa. Bazuje na nim przemysł spożywczy, jak gostyńska cukrownia, mleczarnia czy nieodległe Pudliszki. Jednak już wkrótce wszystko może się zmienić. Zamiast czystej ekologicznie, urodzajnej, mlekiem, masłem, ketchupem i cukrem słynącej krainy, będziemy kojarzeni z wielką, czarną dziurą. Coraz głośniej mówi się o tym, że mimo związanych z tym zagrożeń ekologicznych, kopalnia węgla brunatnego jednak gdzieś w Polsce powstanie. I że będzie to kopalnia ostatnia. Wszystko wskazuje na to, że Gostyń jest na pierwszym miejscu tej – dosłownie – czarnej listy.
Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że łapę na naszym regionie chce położyć jeden z najbogatszych ludzi w Polsce – Zygmunt Solorz, który niesłusznie kojarzony jest jedynie z telewizją Polsat. W świecie biznesu znany on jest z tego, że co postanowi, to mu się ziszcza. Jest skuteczny, konsekwentnie idzie do celu. Tym razem celem są ziemie powiatu gostyńskiego i rawickiego. Pod świetnie plonującą glebą natura ulokowała nam jednak przykrą niespodziankę – pokłady węgla brunatnego, o których wiedziano od dawna, ale nikt dotąd nie odważył się po nie sięgnąć. Solorz się nie zawahał. Zwietrzył dobry interes. Kupił udziały w spółce Pątnów-Adamów-Konin (PAK), która węszy za węglem w gminie Krobia i Miejska Górka. Czy mamy powód, by jeszcze się łudzić, że tym razem jego biznesowy nos go zawiedzie?
Pokłady węgla brunatnego sięgające aż pod Gostyń, a nawet dalej, w kierunku Krzywinia, a z drugiej strony zahaczające o Poniec, znane są od kilkudziesięciu lat. Władze pruskie na początku XX wieku chciały uruchomić kopalnię pod Dalabuszkami. Nazwano ją „Aniela”. Zbudowano nawet biurowiec w nieodległym Bielewie, który stoi do dziś. Ale gdy wszystko było gotowe, tory kolejowe położone (jeździła potem po nich tzw. „kościanka”) i zaczęto kopać, natura się zemściła. Kopalnia została zalana, właściciele zbankrutowali. Po wojnie władzom PRL-u nie przyszło nawet do głowy, by po te złoża sięgać. Wiadomo było, że – co jak co - ale nikt nie zamachnie się na to najlepsze w Polsce rolnictwo. Do tej pory wiele osób w to nie wierzy i delikatnie puka się w czoło, gdy się o zbudowaniu u nas kopali wspomina.
A jednak… Od dwóch lat PAK pakuje ciężkie miliony w powiecie gostyńskim i rawickim w wykonywanie odwiertów próbnych. Powszechnie wiadomo, że obecnie eksploatowane złoża w okolicach Konina są na wyczerpaniu. Węgla starczy tam PAK-owi może na 2-3 lata. Spółka musi na gwałt znaleźć nowe miejsce. Postanowiono, że będzie to Gostyń. Gdy spółka skończy odwierty próbne, będzie miała otwartą drogę do uruchomienia kopalni. Zgodnie z prawem górniczym firma, która udokumentuje złoża, ma pierwszeństwo w ubieganiu się o koncesję na wydobycie. Jeśli ktoś sądzi, że to jest odległa perspektywa, jest w błędzie. Od momentu przyznania koncesji burmistrz danej gminy będzie miał maksimum 2 lata na wpisanie złóż do planów zagospodarowania przestrzennego. Jeśli tego nie zrobi, „pomoże” mu wojewoda swoim specjalnym zarządzeniem. I wjeżdżają buldożery…
Gdy mieszkańcy okolicy zorientowali się, że odwierty próbne to nie tylko badania, ale realne zagrożenie, zaczęli uświadamiać sąsiadów. Tłumaczono rolnikom, by nie zgadzali się na wykonanie u siebie wierceń za kilka judaszowych srebrników. Zrodził się ruch społeczny w postaci stowarzyszenia „Nasz Dom”. Jego członkowie, a wśród nich poseł trzech kadencji Janusz Maćkowiak z Zakrzewa, od dwóch lat uderzają wszędzie, gdzie tylko się da. Zebrano 22 tys. podpisów mieszkańców przeciw kopalni, rady 9 gmin uchwaliły protesty. Członkowie stowarzyszenia toczą sprawy sądowe, kwestionują legalność koncesji udzielonej ich zdaniem z naruszeniem prawa, sami są pozywani do sądów za obrażanie PAK-u. Byli u prezydenta, premiera, u różnych ministrów. Pisali do prokuratury, do rzecznika praw obywatelskich, do Komisji Europejskiej. Organizowali protesty na polach i nie tylko. PAK-owi pomogły wyroki sądu leszczyńskiego, który wydawał tzw. postanowienia o zabezpieczeniu, do facto zabezpieczając interesy spółki. W efekcie mimo powszechnego oporu rolników, wykonano ponad 100 odwiertów. Zgodnie z koncesją potrzeba ich 128. Od kilku tygodni na polach jest dziwnie cicho. Nie ma firmy wiertniczej. Czy to oznacza, że wykonano zaplanowane odwierty i opracowana dokumentacja ujrzy światło dzienne lada dzień?
Ludzi niepokoi też zachowanie burmistrzów: Krobi – Sebastiana Czwojdy i Miejskiej Górki – Karola Skrzypczaka. Obaj zaczęli nagle przyznawać, że jednak przeprowadzenie odwiertów prowadzi do uruchomienia kopalni, czemu długo zaprzeczali. Ludzie nie mogą im zapomnieć, że wydali pozytywne opinie w kwestii wierceń próbnych, nie konsultując się ze społeczeństwem. Mało tego, burmistrz Krobi miał wówczas na biurku protest podpisany przez ponad 800 rolników. Teraz stwierdził, że podpisując opinię popełnił błąd. Ot, błąd, który może zmienić życie tysięcy ludzi. Błahostka.
Zdaniem wielu mieszkańców szczytem cynizmu podszytego ekshibicjonizmem jest przyznanie, że był to błąd…. wizerunkowy. Panie burmistrzu, stwierdzając to, popełnia pan kolejny błąd, bo sam pan pokazuje, że dla pana najważniejszy jest pana własny wizerunek, a społeczeństwo się nie liczy. Gdy trwały wiercenia, panowie generalnie siedzieli cicho. Nie robili nic, palcem nie kiwnęli, tylko starali się uspokoić czujność mieszkańców, a czasem nawet przeszkadzali w działaniach stowarzyszenia antykopalnianego „Nasz Dom”. Czwojda poproszony o pomoc w zorganizowaniu protestu na polach stadniny koni w Pępowie nazwał inicjatywę rolników „zbiegowiskiem”. Teraz, pół roku przed wyborami, burmistrz zaczyna się uaktywniać i organizuje zebranie pod hasłem „co by tu zrobić, aby nie było kopalni”. Śmierdzi hipokryzją?
PS. Do tematu wrócę w kolejnym tekście, w którym pokażę Wam, jak niedługo będą wyglądały okolice Gostynia i Rawicza.
Wypowiedzi reprezentują wyłącznie poglądy osób, które je zamieściły.