Niektórzy mówią, że budżet obywatelski to licytacja, która ulica ma więcej mieszkańców. W Gostyniu jednak życie przerosło kabaret. Wygrały wsie, które na swoje zadania zdobyły kilkakrotnie więcej głosów niż mają mieszkańców. I wszystko zgodnie z procedurą. Sukces demokracji? Raczej jej karykatura.
Jak się robi budżet obywatelski? Burmistrz lub starosta rzuca na szalę pewną sumę. Może to być 300 tys. zł lub nawet 1 mln zł z samorządowego budżetu, w zależności od fantazji władzy. Władza ustala też zasady. Mieszkańcy zgłaszają pomysły, na które – po zaopiniowaniu przez specjalną komisję – mogą potem sami głosować.
W wyniku głosowania w gminie Gostyń okazało się, że najpilniejszą potrzebą mieszkańców są… siłownie pod chmurką. Dlatego powstaną aż trzy: w Kosowie, w Brzeziu i w Gostyniu przy ul. Górnej. Z kolei najważniejszym zadaniem tzw. dużym jest droga w Starym Gostyniu. Głosowało na nią ponad 1 800 mieszkańców, gdy tymczasem wieś liczy w sumie ok. 450 (razem z dziećmi). Jak to możliwe? Otóż wioski się zmówiły. Dogadały się, która zgłosi zadanie i wszystkie sąsiednie na nią zagłosowały. W przyszłym roku będzie zmiana. I tym sposobem każdy coś uszczknie. Można ograć miasto.
Z idei pozostała nazwa
Sięgnijmy do idei budżetu obywatelskiego, zwanego pierwotnie partycypacyjnym. Narodziła się ona w Ameryce Południowej i miała na celu szerzenie tzw. demokracji bezpośredniej. Żeby obywatele angażowali się bardziej w sprawy, które ich bezpośrednio dotyczą. Ale tam wygląda to zupełnie inaczej niż w powiecie gostyńskim. Sąsiedzi na otwartych spotkaniach składają propozycje i dyskutują. Wybierają delegatów dzielnicowych, którzy wspólnie decydują o priorytetowych inwestycjach. W drugiej rundzie wybiera się przedstawicieli do specjalnej rady budżetu partycypacyjnego.
Wydaje się, że z tej idei w powiecie gostyńskim pozostała tylko… nazwa. Rządzący idą na łatwiznę, choć bardzo są z tych pseudo-budżetów obywatelskich dumni. Bo dali władzę ludowi. W praktyce jest to jednak pseudo-demokracja. Każą nam bowiem wyszarpywać sobie przysłowiową kość. Nie ma przecież debat mieszkańców, nie ma rad budżetu partycypacyjnego. Nie trzeba dyskutować, spierać się z innymi, argumentować. Wystarczy postawić krzyżyk. Dlatego małe są szanse na to, by zwyciężył projekt, który jest najbardziej potrzebny. Wygrywa ten zgłaszający, kto ma najwięcej znajomych, a komu ci znajomi nie mają sumienia odmówić. Lub ten, który potrafi zmówić się z innymi grupami.
Program wyborczy Kulaka
Dzięki takiemu systemowi przegrała w tym roku bezpłatna komunikacja miejska, z której burmistrz Jerzy Kulak był taki dumny. Przegrała, bo ważniejsza okazała się droga w Starym Gostyniu, zresztą prowadząca… donikąd. Pewnie i tak zostałaby zrobiona, ale może dopiero za kilka lat. Załóżmy jednak, że głosujący w budżecie obywatelskim zrezygnowali z bezpłatnej komunikacji z pełną świadomością. W końcu to rozwiązanie jest w pewien sposób „przejadaniem” pieniędzy, bo nie ma z niego żadnej trwałej wartości. Jeżeli więc budżet obywatelski ma być formą demokracji, to należałoby wolę mieszkańców uszanować. I o bezpłatnej komunikacji zapomnieć.
Ale co w takim razie z realizacją obietnic wyborczych pana burmistrza Jerzego Kulaka? Nie miał on w swoim programie drogi w Starym Gostyniu, ale tę „niechcianą” komunikację właśnie… Czy zdecyduje się spełnić swoje obietnice i wstawić komunikację do budżetu na 2016 rok – niejako wbrew woli mieszkańców?
Chora demokracja powiatowa
Nie mniej kuriozalnie wygląda kwestia budżetu obywatelskiego w powiecie. Tu też zabrakło rozmowy i dyskusji, choć obiecywano kampanię promocyjną i spotkania z mieszkańcami. Było wprawdzie spotkanie informacyjne, ale nie udało się nim zainteresować prawie nikogo. No i mieszkańcy zdecydowali się przeznaczyć w 2014 roku w powiatowym budżecie obywatelskim 150 tys. zł na dofinansowanie remontu szpitala. Niektórzy zastanawiali się, jak zbierano głosy na tę inicjatywę. Czy może podsuwano kartki chorym przy łóżkach szpitalnych? Trochę szkoda takiego przeznaczenia pieniędzy. Szpital to jednak przedsiębiorstwo, które powinno się dobrze gospodarować i utrzymać z dochodów z NFZ. Jeśli będziemy mu stale dokładać – co zresztą i tak powiat oraz gminy robią dość szczodrze – nie będzie miał motywacji do restrukturyzacji, oszczędności, ani dobrej pracy. Przyzwyczaimy go, że można się z groszem nie liczyć, bo i tak zatroskani o swoje zdrowie ludzie dorzucą. I nawet nie będą pytać, co dostaną w zamian.
Można? Można.
Jak oszacował w ubiegłym roku Instytut Obywatelski, w Polsce tylko co dziesiąty budżet obywatelski spełnia wszystkie kryteria budżetu partycypacyjnego. W grupie pozytywnie ocenionych nie znalazła się ani gmina Gostyń ani powiat gostyński. Na liście wyróżnionych jest jednak „nasz” samorząd. To Krobia. W 2013 roku zdecydowano się tam podzielić w sposób bezpośredni wprawdzie tylko 40 tys. zł, za to zrobiono to w sposób prawdziwie obywatelski. Na spotkaniu mieszkańcy przedstawili swoje propozycje, a następnie wybrali najlepsze.
Trzeźwe spojrzenie na budżet obywatelski prezentuje wójt Piasków Wiesław Glapka.
Wprawdzie miałem budżet obywatelski w swoim programie wyborczym, ale nie zamierzam go wprowadzać. W końcu mamy fundusz sołecki, na który przeznaczamy w gminie 300 tys. zł. Mieszkańcy mogą go wydać wedle swojej woli.
Jest jeszcze inny aspekt budżetu partycypacyjnego. Cytowany wyżej Instytut Obywatelski pisze o nim tak:
Jednym z jego głównych zadań (budżetu obywatelskiego – przyp. autorki) zdaje się być umocnienie pozycji dotychczasowych decydentów, a nie przygotowanie lokalnych społeczności do wspólnego zarządzania miastem.
I dodaje:
Budżety partycypacyjne krytykuje się za to, że przypominają plebiscyty, w których decyduje się o okruszkach rzuconych publice, by ją zająć czymś innym niż krytyka władz. Wielu burmistrzów traktuje je jako modny gadżet, sprawdzający się jako doraźne narzędzie (auto)promocji i narzędzie przydatne w czasie zbliżających się wyborów samorządowych.
Jeśli nic się nie zmieni, to w przyszłym roku w gminie Gostyń znowu wsie rozbiją bank. Może powstaną kolejne siłownie pod chmurką, a może lodowiska? Jeśli radni utrzymają bezpłatną komunikację, nikt już na nią nie będzie głosował. Bo i po co? Mieszkańcy skupią się na przepychaniu swoich lokalnych pomysłów, a zamiast współpracy będzie rywalizacja i kombinowanie. I dalej będzie to budżet co najwyżej para-obywatelski.
Wypowiedzi reprezentują wyłącznie poglądy osób, które je zamieściły.