Powiaty są bardzo potrzebne. A szczególnie potrzebny jest powiat gostyński. Komu? Najbardziej tym, którzy w nim pracują. A jeszcze bardziej tym, którzy nim rządzą. Takie wrażenie można odnieść po lekturze wpisu, jaki w połowie wakacji ukazał się na stronie gostyńskiego starostwa powiatowego pt. „Samorządowcy na Mazurach”. Dotyczył nie wakacji lokalnych notabli, co sugeruje tytuł. Chodzi o konferencję powiatów w Mikołajkach, a właściwie miłe sercu władz wspomnienie po tym wydarzeniu, które miało miejsce 10 maja.
Jak wynika z relacji, uczestnicy konferencji polemizowali z pojawiającymi się sugestiami, jakoby powiaty były niepotrzebne. Zdaniem powiatowych samorządowców jest wprost przeciwnie. Poparła ich pani rzecznik praw obywatelskich Irena Lipowicz, która jednak zbyt wielu argumentów na poparcie swojej tezy nie przytoczyła. Swoją akceptację wyraził też prezes NIK, który chwali budowę powiatowych dróg lokalnych.
A teraz spróbujmy się zastanowić nad sensem istnienia powiatów na przykładzie powiatu gostyńskiego. Najważniejsze decyzje podejmuje rada składająca się z 19 radnych. Ich diety w samym tylko 2013 r. kosztowały ponad… 320 tys. zł.
Powiat nie ma swoich dochodów, jak na przykład gminy. Nie ma pieniędzy z podatków od mieszkańców. Powiat jest skazany na to, co dostanie w formie subwencji i dotacji od państwa. Obecnie zadłużenie powiatu gostyńskiego sięga prawie 33 mln zł.
Czym zarządza powiat? Na przykład czterema szkołami ponadgimnazjalnymi. Do niedawna było to pięć placówek, ale Pogorzela wzięła sprawy z swoje ręce, nieco przymuszona. I co? I nieźle sobie radzi jako szkoła gminna.
Powiatowi podlega szpital. W praktyce sprowadza się to do przelewania pieniędzy na konto placówki w ten czy inny sposób. Gdy szpital nie mógł dopiąć budżetu, a pracownicy nie godzili się na obniżki pensji, to powiat przeznaczył 250 tys. zł (de facto z kredytu), aby sprawę rozwiązać. Oficjalnie na sprzęt, praktycznie kupiono spokój załogi. A gdyby szpital sprywatyzować, musiałby sam sobie radzić. Ale po co wtedy powiat?
Powiatowi podlegają też cztery domy pomocy społecznej. DPS-y mogłyby spokojnie być w strukturach administracji wojewódzkiej, co potwierdza nawet jeden z dyrektorów.
No to może drogi? Skrupulatnie policzył je były burmistrz Gostynia Jerzy Woźniakowski, zatrudniony specjalnie w tym celu (po przegranej kampanii wyborczej ) w strukturach powiatu przez byłego starostę. Trochę dróg powiatowych zmodernizowano (przy wsparciu pieniędzy unijnych i jako tzw. schetynówki), ale na wiele innych mieszkańcy dalej klną. Powiat nie ma pieniędzy na ich naprawę. Z całą pewnością wiele dróg można by przekazać w zarząd gminom. Dziury wtedy na pewno nie byłyby większe. I znów powiat okazałby się niepotrzebny…
Jest jeszcze kilka innych powiatowych instytucji. Na przykład geodezja, w której doszło do niezłych przewałów. Zarówno ona jak i inne instytucje mogłyby z powodzeniem funkcjonować w strukturach wojewódzkich albo gminnych. Kiedy się jest stałym uczestnikiem sesji powiatowych, odnosi się wrażenie, że radni dyskutują dla zasady. Bo… nawet nie mają się o co kłócić.
Sami sobie powiatu nie zlikwidujemy. Nie ma też klimatu politycznego dla tego typu reform. Jest więc, jak jest. Czy sądzicie, że rzeczywiście nas na to stać? Bo chętni na radnych i ich diety na pewno się znajdą. Tyle tylko, że w ten czy inny sposób my jako mieszkańcy będziemy musieli je ufundować.
PS. Wykropkowane słowo w tytule jest oczywiście popularnym przekleństwem. Takim na 7 liter i oznaczającym częstą niegdyś chorobę zakaźną ;)
Wypowiedzi reprezentują wyłącznie poglądy osób, które je zamieściły.