Gostyń szczyci się kadrową polityką jawności. W gminie w drodze konkursu dwa lata temu przyjęto do szkoły podstawowej nr 5 … sprzątaczkę. Na pół etatu. A niedawno na stronach ratusza ogłoszono nabór na… woźnego w tejże szkole. Idea naprawdę godna pochwały. Niestety, są równi i równiejsi. Konkursem nie został objęty na przykład syn radnego Mirosława Żywickiego zatrudniony w zeszłym roku bez żadnych zastrzeżeń jako instruktor w OSIR-ze. Podobnie nie zawracano sobie głowy konkursem, przyjmując pracownika w dziale promocji i organizacji imprez w GOK „Hutnik”.
Wracając jednak do woźnego, otwieranie i zamykanie budynku szkolnego oraz włączanie i wyłączanie alarmu nie wydaje się być wielkim wyzwaniem. Mimo tych oczywistości ogłasza się publiczny nabór. Konkurs jednak nie jest potrzebny przy obsadzaniu bardziej lukratywnych stanowisk. Taki na przykład specjalista do spraw liczenia dróg powiatowych, z pensją… ponad 5 tys. zł. Wynagrodzenie znamy tylko dlatego, że Jerzy Woźniakowski jako przewodniczący rady miejskiej musi to podawać corocznie w biuletynie informacji publicznej.
Mamy więc łatwy sposób na wyjmowanie pieniędzy z publicznej kasy. Burmistrz Jerzy Woźniakowski przegrywa wybory, ale koledzy od razu tworzą dla niego nowe stanowisko pracy – w tym przypadku w starostwie za panowania Andrzeja Pospieszyńskiego. Podobnie zatrudniono byłego wiceburmistrza Gostynia Leszka Dworczaka, tworząc dla niego także nowe stanowisko: doradcy z pensją blisko 5 tys. zł. Władza potrafi jednak robić pozory i dla niepoznaki ogłasza konkursy. A to na sprzątaczkę, a to na woźnego. Generalnie – pełna przejrzystość. A że jeden czy drugi specjalista został przyjęty bez konkursu? No cóż, w końcu co innego woźny, a co innego Woźniakowski.
Pikanterii sprawie dodaje fakt, że w 2006 r. ówczesny burmistrz, a późniejszy bezkonkursowy specjalista od liczenia dróg, odebrał nagrodę w konkursie… „Przejrzysty urząd”. Gdy jednak burmistrz przestał być burmistrzem, przejrzystość zupełnie przestała się dla niego liczyć. Został bowiem całkiem nieprzejrzyście zatrudniony w starostwie.
Ulubionym tłumaczeniem przełożonych odpowiedzialnych za zatrudnianie pracowników po cichu jest to, że podobno przyjmują oni osoby o niezwykle wysokich kwalifikacjach. Skoro tacy są ci kandydaci kompetentni, to zapewne z łatwością wygraliby w konkurs na dane stanowisko, gdyby taki ogłoszono, prawda? A jednak zabezpiecza się „wybrańców” przed konfrontacją z potencjalnymi kontrkandydatami. Być może liczyć drogi potrafiłby ktoś jeszcze oprócz Woźniakowskiego? Znacie kogoś takiego?
Niestety, całą tę sytuację można podsumować jedynie tekstem z Barei. Co prawda z filmu Miś, ale równie dobrze pasowałby do “Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?”. Parafrazując: nie mamy wstydu przyznawać sobie posad bez konkursu i co pan nam zrobi?
Wypowiedzi reprezentują wyłącznie poglądy osób, które je zamieściły.