Ksiądz Andrzej Wiśniewski idzie w zaparte. Nie tylko twierdzi, że nigdy nie molestował, ale przekonuje przed sądem, iż dzieci same mu siadały na kolana (i chłopcy i dziewczynki). Na wniosek jego adwokata proces z powództwa cywilnego, który wytoczył proboszcz Andrzej Wiśniewski, będzie niejawny. Dziennikarzy wyproszono z sali rozpraw, a proboszcz odmówił im wszelkich komentarzy. Czy tak zachowuje się osoba niewinna?
Rodzi się pytanie, czego ksiądz się obawia? Jeśli jest niewinny – o czym przekonuje – to powinien być zainteresowany, by media szeroko o tym pisały. Podobnie można by się spodziewać, że wylewnie i z oburzeniem opowie dziennikarzom o tym, jak bardzo został przeze mnie pokrzywdzony. Tymczasem ksiądz nabrał wody w usta. Choć stawił się osobiście na rozprawę, konsekwentnie odmawiał przybyłym dziennikarzom komentarza. A ustami swojego adwokata doprowadził do wyłączenia jawności rozprawy, powołując się na to, że opublikowałam poprzednio na blogu treści pozwu i swojej odpowiedzi na niego. Opublikowałam, bo nie było to zabronione (wówczas proces nie toczył się z wyłączeniem jawności), a jawność utrudnia mataczenie i zaciemnianie sprawy. I taka postawa się najwidoczniej nie spodobała „niewinnemu” księdzu, który – jakoby – nie ma nic do ukrycia.
Ostatecznie podczas rozprawy w odpowiedzi na wniosek adwokata księdza Wojciecha Dominiaka sąd zdecydował, że proces będzie się toczyć przy drzwiach zamkniętych. Pani sędzia przychylając się do wniosku powołała się na paragraf, który mówi o zagrożeniu moralności. W efekcie dziennikarze, którzy przybyli na rozprawę, nie mogli w niej uczestniczyć. Ich relacje ograniczają się więc z konieczności do przytoczenia podstawowych faktów i uzyskanych komentarzy.
Podczas pierwszej rozprawy sąd przesłuchał informacyjnie wszystkie strony postępowania. Ksiądz powiedział, że nigdy w ciągu 33 lat pobytu na parafii nikogo nie molestował. Utrzymywał też, że dzieci same siadały mu na kolanach podczas lekcji religii i nigdy nie dotykał ich pod koszulką. Mówił też, że nigdy nie było skarg na jego zachowanie, ani żadnych konfliktów z parafianami. Oświadczył jedynie, że prosił dzieci o masowanie mu palca. Na pytanie sądu, dlaczego sam nie masował się drugą ręką, nie umiał odpowiedzieć. Opowiedział za to dokładnie, kto z parafin (z Żytowiecka i z Łęki Wielkiej) poinformował go o zbieraniu przeze mnie materiałów do tekstu.
Ksiądz Wiśniewski zeznał też, że nie toczy się w jego sprawie żadne postępowanie, co nie było prawdą – sprostował to sam adwokat księdza. Proboszcz skarżył się za to, że młodzież od niego ucieka, czego – jakoby – przedtem nie obserwował. Żalił się też na coraz bardziej puste kościoły.
Redaktor naczelny Panoramy Leszczyńskiej zaprzeczył, że to on dopuszczał wspomniany artykuł do druku, wskazując na inną osobę kierującą wydaniem tego numeru gazety, w którym ukazał się mój artykuł. W międzyczasie doszło też do zmiany osoby zarządzającej redakcją. Ja z kolei miałam okazję powiedzieć, dlaczego zdecydowałam się napisać reportaż na temat księdza. Mogłam przedstawić opis zachowań proboszcza, o których opowiadali mi świadkowie. Miałam ułatwione zadanie, ponieważ chciałam tylko opowiedzieć prawdę.
Adwokat księdza złożył wniosek o umożliwienie mu złożenia nowych wniosków dowodowych. Sąd postanowił też zwrócić się do prokuratury w Gostyniu o przesłanie mu dokumentów z postępowania prokuratorskiego wszczętego w związku z opublikowaniem mojego artykułu w Panoramie Leszczyńskiej i na blogu Regiopis.pl. Kolejną rozprawę wyznaczono na środę 21 grudnia na godzinę 8:30. Prawdopodobnie wtedy będą już zeznawali pierwsi świadkowie.
Wypowiedzi reprezentują wyłącznie poglądy osób, które je zamieściły.