Modlę się do ojca Leandra od czasów wojny, dwa razy dziennie – mówi Marian Sobkowiak. Dla mnie on już jest świętym. Ale nie opowiem jego historii w Radiu Maryja ani Telewizji Trwam. Jestem pewien, że ksiądz by mi tego nie wybaczył.
Już niedługo możemy mieć drugiego – po Edmundzie Bojanowskim – błogosławionego z ziemi gostyńskiej. Rusza procedura wyniesienia na ołtarze proboszcza w Siemowa z czasów wojny Henryka Kubika, który w zakonie przybrał imię ojca Leandra. Aktywnie wspierają ją siemowscy parafianie i obecny proboszcz ksiądz Marek Kędziora.
Z inicjatywą beatyfikacji wystąpił Marian Sobkowiak, ostatni żyjący członek Czarnego Legionu, organizacji ruchu oporu działającej na ziemi gostyńskiej na początku II wojny światowej. Ksiądz Kubik był jej kapelanem. Został on aresztowany przez gestapo w Wielki Piątek 1941 roku w kościele w Siemowie.
Jak Chrystus
Marian Sobkowiak ma 91 lat i pamięć doskonałą. W szczegółach potrafi odtworzyć swoje dramatyczne przeżycia z czasów wojny. Miał 16 lat, gdy został aresztowany pod zarzutem przynależności do Czarnego Legionu. W czerwcu 1941 roku znalazł się w więzieniu w Rawiczu.
Od księdza Kubika dzieliła mnie jedna cela – wspomina pan Marian. Nie znałem go wcześniej. Zdziwiło mnie, gdy zobaczyłem, że któryś z więźniów, biegnąc na spacerniak, wrzucał swoją wieczorną porcję chleba do mojej celi. Okazało się, że był to ksiądz Kubik. Gdy go spytałem, dlaczego to robi, odpowiedział: „Ty jesteś młody, ty musisz żyć”. Byłem tym skrępowany, a on nie ustępował: „Pan Jezus 40 dni pościł na pustyni i przeżył”.
Więźniowie słyszeli się nawzajem przez otwarte okna. Ksiądz Kubik rozmawiał z nimi, pocieszając ich i dając nadzieję. Jakimś cudem zdobywał odpowiednie materiały i rzeźbił w celi. Tak powstała blaszana postać Matki Boskiej i kilka medalików, które podarował współwięźniom. Sporządzał też pisane ręcznie modlitewniki, które przypominały książeczki. „Jak się nauczysz na pamięć, to podaj dalej” – mówił ksiądz panu Marianowi.
Skąd miał hostię?!
Na jesieni 1941 roku przewieziono członków Czarnego Legionu do Zwickau w głębi III Rrzeszy. Znaleźli się w klasztorze przerobionym na więzienie.
Tam siedzieliśmy w jednej, czterdziestoosobowej celi – opowiada Marian Sobkowiak. Ksiądz codziennie odprawiał dla nas msze święte. Spełniał swoją posługę, choć w celi siedzieli nie tylko Polacy i nie tylko katolicy. Wszyscy to uszanowali. Nie miałem pojęcia, skąd miał hostię. Dowiedziałem się tego po wojnie, gdy odwiedziłem więzienie. Otóż hostię podarował mu w tajemnicy niemiecki ksiądz, który opiekował się kaplicą więzienną.
W Zwickau Marian Sobkowiak poznał księdza bliżej. Dowiedział się, że pochodzi on z Kramska, który przed wojną należał do III Rzeszy. Ksiądz Kubik miał 9 lat, gdy na froncie I wojny światowej zginął jego ojciec. Matka została sama z siódemką dzieci. Wychowała ich w tradycji miłości do ojczyzny – Polski. Dwie siostry księdza Kubika zostały zakonnicami, jednego z braci wcielono do Wehrmachtu, jeden w 1939 r. został uwięziony w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen.
W Zwickau rozmawiałem z księdzem tak, jakby był moim ojcem – wspomina Marian Sobkowiak. Dla mnie jako 16-latka stał się przewodnikiem, który pokazywał mi, jak być mężczyzną. Mówił, że teraz w Europie jest wieki zamęt, ale to minie. Nasi oprawcy zrozumieją, że źle czynili. Mówił, że trzeba im wybaczyć. Może są tacy źli, bo działają pod wpływem propagandy. Trzeba się za nich modlić. Ojciec Leander był wolny od nienawiści. To dziwne, ale byłem dzięki niemu bardzo spokojny. Przysięgam, że siedząc w celi i czekając na śmierć, gdy się tak gorąco modliłem, czułem się gdzieś w głębi siebie szczęśliwy.
Na wiosnę 1942 roku zapadły wyroki. Dwunastu więźniów, którym udowodniono działalność w organizacji, zostało straconych na gilotynie. 23 czerwca ścięto tylko czterech, bo publiczność oglądająca egzekucję skarżyła się na zapadający zmrok i niedostateczną widoczność. Kolejną ósemkę stracono więc w pełnym blasku następnego dnia. Marian Sobkowiak, który był w grupie najbardziej obciążonej dowodami, wywinął się od śmierci, bo dowódca Czarnego Legionu w ostatnim momencie odwołał obciążające go zeznania. Kary jednak nie uniknął, gdyż trafił do obozów koncentracyjnych. Księdzu Kubikowi nie udowodniono przynależności do Czarnego Legionu, a jedynie udostępnianie plebanii na spotkania grupy. Nikt go nie obciążył. Ksiądz został skazany na 5 lat ciężkich robót w obozach koncentracyjnych. Zmarł w więzieniu we Wronkach 14 października 1942 roku.
Jego matka, która przekupiła strażnika i odzyskała zwłoki syna, pochowała go na cmentarzu w Kramsku. Mimo że miała zakaz otwierania zabezpieczonej metalową osłoną trumny, zajrzała w obecności sąsiadki do środka. Zobaczyła ciało zmaltretowane i posiniaczone. Zyskała pewność, że był torturowany przed śmiercią.
Tragiczna rodzina
Marian Sobkowiak o śmierci księdza dowiedział się jeszcze w 1942 roku w przedziwny sposób.
Gdy siedziałem w obozie w Sachsenhausen, gdzie było 160 tysięcy więźniów, strażnicy posługiwali się tylko naszymi numerami. Gdy oddawałem swoją odzież w ramach kwarantanny, spisano wyjątkowo nazwiska. Strażnik krzyknął „Kubik”. Podszedłem do tego więźnia i spytałem, czy zna księdza Leandra. Udał, że nie rozumie. Bał się. Potem podszedł do mnie, zagadał po polsku. Okazało się, że to brat księdza. Dowiedziałem się wtedy, że ojciec Leander nie żyje. Odtąd to jego brat zaczął dawać mi dodatkowe porcje chleba, bo miał możliwość zdobyć więcej żywności.
Jakieś 20 lat po wojnie Marian Sobkowiak pojechał do Kramska. Znalazł rodzinę księdza. Okazało się, że brat służący w Wehrmachcie zginął na froncie. Drugi brat (ten z obozu) został oskarżony o gnębienie więźniów i – bez możliwości obrony – skazany na 5 lat więzienia w PRL-u. Siostra zakonnica została zgwałcona przez żołnierza radzieckiego i popadła w obłęd. Mąż drugiej siostry, która objęła rodzinne gospodarstwo, został kopnięty przez konia i zmarł. Małżeństwo nie doczekało się potomstwa.
W latach 60-tych nie było klimatu, by myśleć o wyniesieniu księdza na ołtarze. Trzeba było poczekać kolejnych 30 lat.
Pieniądze miał za nic
Czas spędzony z księdzem Kubikiem zapadł Marianowi Sobkowiakowi głęboko w serce.
On wtedy dawał mi wiarę – mówi. Wierzyłem, że nic mi się stać nie może. Miałem przekonanie, że jestem bezpieczny. Nie miałem lęku. Pewnie dlatego przetrwałem ten nieludzki czas i kolejne obozy.
Od czasu wojny Marian Sobkowiak modli się do ojca Leandra codziennie rano i wieczorem.
Czuję jego obecność. Jest blisko mnie. Czuję, jakby roztaczał nade mną jakiś niewidzialny parasol ochronny. Wierzę, że dzięki tym modlitwom i jego wstawiennictwu u Najświętszej Maryi Panny uniknąłem wielu niebezpieczeństw i wyszedłem cało z różnych opresji życiowych, dożywając sędziwego wieku.
Parafianie z Siemowa razem z tymi z Kramska też się modlą do swojego ojca Leandra. W niedzielę 7 czerwca miało miejsce sympozjum w świetlicy w Siemowie poświęcone przygotowaniom do beatyfikacji. Jak się okazuje, bardzo ważny jest kult osoby, która ma być błogosławiona. Ksiądz Marek Kędziora apeluje:
Musimy wykazać, że ludzie się modlą do ojca Leandra. Jeśli ktoś dozna jakiejś łaski dzięki jego wstawiennictwu, na przykład wyzdrowieje, powinien to zgłosić w parafii.
Ostatnio Marian Sobkowiak otrzymał propozycję, żeby opowiedzieć o losie księdza Kubika w telewizji Trwam lub Radiu Maryja.
Powiedziałem: w żadnym wypadku. Jestem człowiekiem głęboko wierzącym, ale oburza mnie materializm współczesnego Kościoła – mówi Marian Sobkowiak. Ojciec Leander butów sobie nie kupił, bo szkoda mu było pieniędzy. Wspierali go parafianie. On nie wyznaczał wysokości datków za śluby i pogrzeby. Jak coś miał, to rozdał. Wiele razy mówił do mnie, że najważniejsze to pomagać człowiekowi. On pieniądze miał za nic. W przeciwieństwie do wielu hierarchów skupionych wokół Radia Maryja. Wiedząc, jakie ideały wyznawał ojciec Leander, nigdy nie wystąpię w mediach ojca Rydzyka.
Wypowiedzi reprezentują wyłącznie poglądy osób, które je zamieściły.