Judaszu, gdzie idziesz?

31
10

Ksiądz dr Damian Stachowiak

Gdy jeździłam po wioskach parafii Żytowiecko, zbierając materiały do swoich artykułów, wielokrotnie słyszałam o księdzu Damianie Stachowiaku. Mówiono z szacunkiem o pochodzącym z tych stron młodym duchownym, który wysoko zaszedł. Ludzie są dumni z księdza z Bączylasu. Damian Stachowiak to duchowny z tytułem doktora, rektor Wyższego Seminarium Duchownego Polskiej Prowincji Zmartwychwstańców w Krakowie. Ksiądz zgodził się porozmawiać ze mną o tym, co najważniejsze. O wartościach, którymi warto kierować się w życiu, by miało ono sens.  

 

Jaka była droga księdza z Bączylasu do Krakowa?

Moje powołanie pojawiło się znienacka. Wcześniej miałem zupełnie inne plany na życie. Myślałem o kierunkach humanistycznych, może o dziennikarstwie. Jednak już w pierwszej klasie liceum w czasie rekolekcji poczułem pewien impuls. Zacząłem wtedy myśleć o kapłaństwie. Czułem, że moim powołaniem jest wspólnota zakonna. Stawiałem sobie tylko pytanie – jaka.

 

Dlaczego właśnie wspólnota? Przecież żeby być księdzem, nie trzeba być zakonnikiem…

Wspólnota zakonna jest miejscem, w którym relacje między kapłanami są bliższe i bardziej braterskie. Wybrałem zmartwychwstańców, a dopiero później odkryłem, że to nie przypadek i że charyzmat nadziei doskonale wpisuje się w doświadczenie mojego życia.  Poza tym myślę, że u nas mniejsze znaczenie ma hierarchia, a nacisk bardziej kładzie się na wspólne życie. Owoce naszej pracy są składane do jednej skarbonki i z tego się utrzymujemy, co sprawia, że nie muszę sam troszczyć się o swoją przyszłość, ale troszczymy się o siebie nawzajem.

 

Zmartwychwstańcy to nie jest zbyt popularny zakon…

Zakonów jest dużo. Zapewne nasz jest znany tam, gdzie pracujemy. Zgromadzenie zostało założone przez człowieka świeckiego – Bogdana Jańskiego w 1836 roku.  Jako młody chłopak wszedł on w złe towarzystwo i żył bardzo niemoralnie, oddając się uciechom tego świata. Dotknął życiowego, moralnego dna. Doszedł jednak do wniosku, że to, czego próbował, nie dało mu szczęścia.  Odwołał się więc do Boga i tak zaczęło się jego nawrócenie. W pewnym sensie zmartwychwstał duchowo. Tak stał się apostołem najbardziej pogubionych i poranionych. Hasłem przewodnim naszego zakonu jest „Prawdą i Miłością”. W seminarium zmartwychwstańców kładzie się nacisk na wiedzę, na myślenie, a nie na sztywne reguły.  Rozwijamy swoją duchowość w klimacie zaufania i wolności.

 

Mówi ksiądz o wolności. Jakie ma ona znaczenie dla człowieka wierzącego?

Kiedy człowiek jest wolny, to może z pełną świadomością i z wielkim przekonaniem podejmować właściwe decyzje. Tam, gdzie nie ma wolności, pod znakiem zapytania stają życiowe wybory. Człowiek nie wie, czy idzie właściwą drogą. Za brakiem wolności często stoi lęk. Zaś życie człowieka zalęknionego zawsze jest w jakiś sposób wypaczone.

 

Jak ma się ta wolność do codziennego życia?

Są takie wartości, które stoją blisko siebie. W parze z wolnością idzie prawda. Kiedy ktoś poznaje prawdę o sobie, o swoim życiu, o swoim funkcjonowaniu, to poznaje siebie. Może uświadomić sobie swoje zalety, ale i niedociągnięcia, które nie pozwalają mu się rozwijać, iść do przodu, cieszyć się życiem. Prawda jeszcze bardziej otwiera człowieka na doświadczenie wolności i pozwala poczuć, jak wielką ma ona cenę.

 

Czyli prawda wyzwala?

Tak. Ewangelia o tym mówi. Jezus powiedział: „Poznaj prawdę, a prawda uczyni cię wolnym”.

 

A jeśli ta prawda jest niewygodna? Czy warto w życiu nią się właśnie kierować, nazywając dobro dobrem, a zło złem?

Jeżeli nie mówimy prawdy, to znaczy, że godzimy się na kłamstwo i życie w zakłamaniu. Takie funkcjonowanie wymaga stwarzania pozorów, które zmuszają do zakładania kolejnych masek i odgrywania nieprawdziwych ról. Życie w kłamstwie kosztuje człowieka bardzo dużo. Zabiera mu siły i energię, które mógłby spożytkować na tworzenie dobra.

 

Wiele osób, a nawet całych społeczności, decyduje się żyć w nieprawdzie. Czasem ludzie funkcjonują w schizofrenicznej rzeczywistości, w której co innego się mówi po cichu, a co innego głośno. Co takie osoby, które żyją w kłamstwie, powinny zrobić, żeby zyskać wolność?

Sam się nad tym często zastanawiam, dlaczego ludzie tak funkcjonują. Dlaczego godzą się na życie w kłamstwie? Zapewne czynią tak w wielu przypadkach z lęku przed opinią innych.

Co powinni zrobić…? Na pewno zachęcałbym do tego, żeby podejmować drogę prawdy. I nie bać się tego, że prawda obróci się przeciwko nam. Zwykle jest tak, że dobro wraca do człowieka. Zło zaś jest tym, co uderza w nas jak bumerang. Mamy tylko jedno życie i warto inwestować w to, co prawdziwe. Poza tym kłamstwo niesie też ze sobą cierpienie, ktoś cierpi z powodu naszego kłamstwa. Rodzi się pytanie, dlaczego mam kłamać i coś ukrywać? Być może mówienie prawdy jest niewygodne, ale jeśli jej ujawnienie miałoby napiętnować zło i przyczynić się do zwycięstwa dobra, do ocalenia kogoś, to na pewno warto.

 

Może nie zawsze ludzie kłamią. Często jednak udają, że wszystko jest w porządku dla tak zwanego „świętego spokoju”.

W tym momencie mówimy już o obojętności. A to jest jedna z chorób cywilizacji, to plaga dzisiejszych społeczeństw. Mam na myśli życie w przekonaniu, że to, czego ktoś inny doświadcza, nie jest moją sprawą i mnie nie interesuje. Taka postawa absolutnie nie jest zgodna z Ewangelią i z ogólnym systemem wartości. Jeżeli stwierdzam, że jakieś sprawy są dla mnie obojętne, znaczy to, że ten człowiek jest dla mnie nieważny.

Ludzie niekiedy doświadczają jakiegoś zła lub cierpienia, a my dla swojej wygody jesteśmy bierni, godzimy się na zło. Czasem, żeby zmienić świat na lepszy, wystarczyłoby po prostu powiedzieć prawdę i nie kryć zła.

 

Niekiedy ludzie dochodzą do wniosku, że zło jednak popłaca. Widzą, że osoby, które czynią zło dobrze na tym wychodzą, a przynajmniej nie spotyka ich żadna kara.

Obserwując historie życia wielu ludzi, z którymi się spotykam, zauważam, że nawet jeśli zło popłaca, to na krótki czas. Mam o tym głębokie przekonanie, a idzie za nim wieloletnie doświadczenie. Odwołam się do Ewangelii, gdzie jest napisane, że nie ma nic zakrytego, co by nie zostało odkryte. Przychodzi taki moment, że zło zostaje zdemaskowane.

 

Osoba czyniąca zło może stwierdzić, że Bóg i tak jej wybaczy. Więc ludzie też to powinni zrobić i… przymknąć oko.

Pan Bóg jest miłosierny i wybacza. Jednak przykład, który pani podała, w świetle katechizmu Kościoła katolickiego należałoby uznać za swego rodzaju nadużycie i tak zwany grzech przeciwko Duchowi Świętemu. Ludzie reprezentują czasem dwie skrajne postawy. Niektórzy popadają w jakąś beznadzieję i są przekonani, że mają tak ciężkie grzechy, iż Pan Bóg mi ich nie wybaczy. W sakramencie pokuty nie wyznają więc tych uczynków i nie podejmują zmiany w życiu. Ale jest i druga skrajność, gdzie człowiek mówi tak: „Pan Bóg jest tak miłosierny, że mogę robić, co chcę i popełniać zło, a On mi wybaczy”. To też wyraz przekłamywania wartości zawartych w Ewangelii. Nie ma to nic wspólnego z miłosierdziem Bożym, ponieważ szczere przyjęcie daru miłosierdzia zmienia mnie na lepsze a nie utwierdza w złym.

 

Czy to jest pycha?

Tak. Te dwie postawy, o których wspomniałem, trzeba zdecydowanie nazwać grzechem pychy.

 

Żeby próbować naprawiać świat, przerwać obojętność, nazwać zło złem, potrzebna jest odwaga. Co z tą odwagą w naszym życiu?

Myślę, że odwaga jest bardzo ważna. Żyjemy w społeczeństwie, gdzie człowiek doświadcza wielu lęków, które go paraliżują. Potrzebujemy odwagi, ale ta odwaga wymaga też wsparcia. I tu bardzo przydatna  jest dobrze rozumiana solidarność. Kiedy nie jestem obojętny, nie zgadzam się z jakimś złem, to nagle odkrywam, że… inni też tak myślą. Wtedy zaczynamy wspólnie rozumieć, że jest nas więcej i możemy coś zmienić. Wtedy rodzi się też odwaga.

 

Zgadzając się na zło, kupujemy tak zwany „święty spokój”. Nie narażamy się na przykład sąsiadom.

Często subiektywne poczucie naszego zagrożenia nie ma uzasadnienia w rzeczywistości. To jest jakaś pułapka wyobraźni. Boimy się czegoś, co w rzeczywistości nie będzie miało miejsca. Z sąsiadami po cichu o czymś  rozmawiamy, ale nie mówimy głośno i nie działamy. Pojawia się w nas lęk przed wzięciem odpowiedzialności na siebie i przed konsekwencjami, jakie mogą wyniknąć z nazwania rzeczy po imieniu. I tu się pojawia pytanie, co jestem gotów zrobić dla prawdy? Czy odważnie porzucę swoje wygodnictwo? Czy uznam, że dobro drugiego człowieka jest ważniejsze niż mój tzw. „święty spokój”? Jeżeli tego nie zrobię, będę żył dalej, ale czy mam prawo dobrze o sobie myśleć? Wątpię.

 

Niektórzy księża zachęcają, aby odpowiedzi na bieżące problemy swojego życia szukać w Piśmie Świętym. Na jakiej stronie mogłaby otworzyć się Biblia, aby przynieść odpowiedź parafianom z księdza rodzinnych stron?

Jest w Ewangelii fragment opisujący, jak Judasz wychodzi podczas Ostatniej Wieczerzy, aby zdradzić Jezusa. Dlaczego wówczas nikt z jego przyjaciół nie zapytał: „Judaszu, gdzie idziesz?” Inni uczniowie uznali, że Judasz po prostu poszedł zrobić zakupy. Ale przecież był środek nocy. Nikt wtedy nie robił zakupów. Jednak oni takie wytłumaczenie sobie wymyślili. Można powiedzieć, że poszli na łatwiznę. W innym miejscu Ewangelii dowiadujemy się, że Judasz wykradał pieniądze, że nie był uczciwy. Ale nikt nie zareagował, widząc jego dziwne zachowanie. Jak bardzo zmieniłby się bieg wydarzeń, gdyby ktoś wybiegł za Judaszem i zapytał, co chce zrobić? My wiemy, że wiarołomny uczeń skończył tragicznie,  odbierając sobie życie. Być może jednak ktoś tym jednym prostym pytaniem ocaliłby zarówno Chrystusa jak i Judasza. Ale nikt wtedy nie miał odwagi, by wstać i powiedzieć: „Judaszu, gdzie idziesz?”

Nie popełniajmy tego błędu. Obojętność jest tym, co prowadzi do wielu ludzkich dramatów i tragedii, także naszych własnych. Nie pozwólmy, aby pokonał nas lęk. Walczmy o lepszy świat. Zacznijmy od naszego własnego podwórka.

Komentarze na stronie nie są moderowane na bieżąco.
Wypowiedzi reprezentują wyłącznie poglądy osób, które je zamieściły.